15. Półmaraton Warszawski – nie tak miało być, ale za to z satysfakcją na mecie

Oficjalnie na dystansie

Jeszcze 3 lata temu udział, a tym bardziej ukończenie przeze mnie półmaratonu uznałbym na coś nierealnego i całkowicie niewykonalnego. Jednak postanowiłem zmienić siebie i to dosłownie. O wszystkim dokładnie wspomniałem we wpisie  – 2020 – czyli jak w rok zmieniłem siebie i to dosłownie. Dowiesz się w nim, w jaki sposób udało mi się na trwałe pozbyć 25 kg. Dowiesz się, że naprawdę polubiłem bieganie i to na długich dystansach. Dlatego 15. Półmaraton Warszawski był naturalną konsekwencją tego, co zrobiłem, pracując nad swoim ciałem i jego możliwościami.

Przygotowania i założenia na bieg

Na 15. Półmaraton Warszawski nie porwałem się z marszu, to byłoby zbyt duże szaleństwo. W tym roku wybiegałem około 600 km w ramach treningów, w tym także 3 półmaratony. Dodam tylko, że w 2020 roku przebiegłem ich aż 8. Na rowerze wykręciłem około 2000 km. Dorzuciłem do tego kilkadziesiąt treningów HIT oraz cardio. Tak więc przygotowany byłem naprawdę dobrze do tego dystansu. Miałem także określone założenia na ten bieg. Jako minimum przyjąłem sobie złamanie bariery 2 godzin. Wydawało się to bardzo realne, bo moja życiówka na tym dystansie to 1 godzina i 47 minut – wybiegana w trakcie “wirtualnych” biegów.

Dwa dni bezpośrednio przed

Do Warszawy przyjechałem w piątek wieczorem. Wystartowałem do niej bezpośrednio po zajęciach w szkole. Nieco się zdziwiłem, bo wsiadając do busa spodziewałem się dłuższej czasowo drogi. Tymczasem w pełni oddana “eska” do stolicy sprawiła, że jazda gdyby nie korki w samej stolicy trwałaby poniżej 2 godzin. Pierwsze, co zrobiłem to udałem się do biura biegu, by odebrać pakiet startowy. Tu kolejne moje zaskoczenie, bo miało ono miejsce w Pałacu Kultury i Nauki.

W środku niemal, jak na jarmarku, nie tylko punkt wydawania pakietów do 15. Półmaratonu Warszawskiego, ale także 43. Maraton Warszawski. Do tego kilkanaście różnych stanowisk z pełnym asortymentem dla biegaczy – od ubioru na odżywkach i suplementach kończąc. Po odebraniu pakietu skontaktowałem się jeszcze na szybko z Robertem, dobrym znajomym od biegania i co ciekawe piwa, ale o nim i jego małżonce wspomnę słowo w dalszej części tego wpisu. Przespacerowałem się jeszcze do mojego ulubionego warszawskiego sklepu Źródło Niebanalnych Piw i Alkoholi, do którego zawsze zaglądam będąc w Warszawie, by złapać coś ciekawego.

Dzień bezpośrednio przed

Sobotę poświęciłem na solidny spacer po stolicy. Cele podstawowe były dwa, ale w liczbie zdecydowanie większej niż dwa. Brzmi to w dość mocno zakręcony sposób, ale już to szybko tłumaczę. Pierwszym było zajrzeć do kilku księgarni, głównie do różnych punktów Dedalusa, których w jest w warszawie kilka i to nie tak daleko od siebie. Czasami w takich miejscach można dostać prawdziwe perełki. Książki, które można dostać w naprawdę atrakcyjnych cenach, często nawet taniej niż za połowę wyjściowej ceny. W ten sposób zdobywam większość książek do własnej biblioteki. A w ostatnim czasie także gier planszowych. Sumarycznie było to siedem lub osiem tego typu miejsc.

Nie byłbym także sobą, gdybym nie zaszedł na dobre piwo. Miałem w Warszawie takie jedno miejsce, do którego niemal zawsze zaglądałem zaraz po przyjeździe. Niestety pandemia je wykończyła, zmienił się właściciel i jednocześnie charakter tego miejsca. Na szczęście dosłownie po drugiej stronie ulicy były dwa lokale, które odwiedziłem i miałem okazję spróbować kilku dobrych piw.

Pierwszym z nich było Hopito Craft Beer & Pizza. Może nie za wielki lokal, ale za to przyjemny w odbiorze. Zanim zdecydowałem się na pierwsze piwo chwilę się rozejrzałem i dałem sobie czas na poznanie tego, co znajduje się na kranach. Problemu z tym nie było, bo wszystkie informacje były wyświetlane na ekranie i w łatwy sposób można było się wiele dowiedzieć o tym, co może pojawić się w szkle. Pierwszym piwem, na które się zdecydowałem była Califia z Browaru Trzech Kumpli. Świetne jeśli ktoś lubi przyjemne West Coast IPA. Drugim moim wyborem było piwo własne Browaru Hopito – The Peach Party – kwaśne brzoskwiniowe ALE. Poza ciemnymi lub mocno goryczkowymi piwami to właśnie “kwasy” są moim kolejnym wyborem. Wielki plus dla panów za barem za dyskusję i podpowiedzi, czego spróbować z ich własnego browaru czyli Hopito.

Drugim miejscem, które zdecydowałem się odwiedzić był Brewski Craft Beer. Lokal dosłownie za ścianą, tak więc, by się w nim pojawić musiałem wykonać dosłownie tylko kilka kroków. Podszedłem do baru, przejrzałem co jest dostępne na kranie i ponownie skusiłem się na Double Califię, czyli to, co u sąsiadów za ścianą, jednak w wzmocnionej wersji. Moim kolejnym wyborem był Green Venom – Oak Aged Extra Stout z browaru Green Head. Bardzo przyjemne ciemne piwo, które jeszcze przyjemniej powoli popijało się siedząc na bardzo wygodnej kanapie. To, co od razu rzuca się w oczy to wystrój ze ścianą pełną kapsli oraz tematyczne pomalowany sufit. Przyjemne miejsce do zatrzymania się na chwilę w Warszawie. PS Jeszcze do niedawna w tym miejscu funkcjonował lokal Piw Paw.

Niedzielny poranek

Na szczęście udało się sprawnie wrócić na nocleg i dobrze wyspać. Dlatego w niedzielny poranek obudziłem się dość wcześnie, bo około 6 rano i to bez budzika ustawionego w telefonie. Ogarnąłem sobie szybkie, ale pożywne śniadanie. Spakowałem wszystko, co miałem do plecaka i parę minut po godzinie 8 rano zebrałem się do centrum Warszawy. Początkowym celem była strefa, gdzie start miał 15. Półmaraton Warszawski, już w trakcie podróży do centrum cel końcowy się jednak zmienił. Stał się nim Carrefour na ulicy Ostrobramskiej – dość daleko od miejsca, z którego wszyscy mięli ruszyć na trasę.

Słowo o Agnieszce i Robercie

Spotkać się tam miałem z wspomnianą wyżej Agnieszką i Robertem, z tej dwójki jednak to męska część tej pary miała zmierzyć się z półmaratońskim dystansem. Nasza znajomość zaczęła się dość ciekawie, bo od piwa. Trafiliśmy na nich z Andrzejem (autorem bloga – Kidaj Blog – blogowanie na freelance) całkiem przypadkiem, poszukując wolnego miejsca przy stołach w trakcie II Lubelskich Targów Piw Rzemieślniczych. Po pierwszych lodach rozmowa bardzo szybko się rozkręciła. Okazało się, że Agnieszka jest wf-istką, a Robert zajmuje się ceramiką. Spotykaliśmy się potem wspólnie na kolejnych edycjach lubelskich targów, a z samym Robertem wystartowaliśmy wspólnie już w ponad 10 biegach.

Nasze spotkanie miało jeszcze jeden ważny dla mnie bonus. Przedstawili mi wspólnie ofertę nie do odrzucenia w kwestii podrzucenia mnie w drodze powrotnej do Lublina. Dzięki temu mojego dość ciężkiego plecaka nie musiałem więcej targać na “garbie”, a tym bardziej zostawiać go w depozycie. Pętla była niedaleko, tak więc wskoczyliśmy do tramwaju i sunęliśmy szynami do centrum miasta. Niestety po drodze nastąpiły małe komplikacje i musieliśmy nieco pokombinować z ostatecznym dotarciem do miejsca startu. Na szczęście zaczepiliśmy jakiegoś miejscowego biegacza, bo startujących w 15 Półmaratonie Warszawskim można było łatwo rozpoznać po charakterystycznych białych workach na depozyt –  po chwili robił już nie tylko dla nas za przewodnika do strefy startu.

Pierwsze 10 km

Rozgrzewkę mimo tłoku udało się przeprowadzić bardzo sprawnie i po niej już rozstaliśmy się z Robertem, gdyż zdecydował się on na nieco szybszą strefę niż ja. Sam zgłosiłem się do tej mieszczącej się w widełkach 1 h 50 min – 2 h.Optymistycznie, ale i realnie, bo jak wspomniałem już wcześniej chciałem złamać barierę 2 godzin na mecie. Zanim dotarłem do właściwej linii startu minęło około 3 minut. Powoli mogłem przyśpieszyć do właściwego tempa, na pierwszym kilometrze, a nawet nieco dłużej zanim rozciągnęła się nieco stawka, było naprawdę ciasno w trakcie biegu.

Rys. http://polmaratonwarszawski.com

Biegło się naprawdę przyjemnie i lekko. Temperatura na starcie wydawała się odpowiednia nie za zimno i nie za ciepło. W sam raz, by podjąć się tego wyzwania. Początkowy tłok się rozluźnił, miałem więcej swobody do tego wesoła towarzystwo wokół. Biegli Rzymianie, Wikingowie nawet człowiek z arbuzem na głowie, pozytywnych wariatów na trasie było wielu. To dodawało optymizmu i pozwalało się trzymać grupy, którą sobie założyłem. Dzięki temu “zając” biegnący teoretycznie na na wynik 1 h 50 min był za mną niemal do połowy trasy. Dodatkowo korzystanie z każdego punktu z nawodnieniem i przekąskami zaowocowało świetnym wynikiem pod koniec połowy dystansu. Dzięki temu pierwsze 10 km pokonałem w minimalnie ponad 53 min.

Druga połowa dystansu

Niestety dalsza część dystansu nie poszła, a właściwie nie została przebiegnięta w taki sposób, jaki sobie założyłem. Wraz z kolejnymi kilometrami moje tempo spadało, a nogi powoli zaczynały odmawiać posłuszeństwa. I wbrew pozorom nie wynikało to z nieprzygotowania, a innych zmiennych, na które nie miałem wpływu. Nie wspominałem o tym wcześniej, ale nieco ponad miesiąc temu w trakcie treningu zaplanowanego na 10km spontanicznie wydłużyłem go do dystansu półmaratońskiego, kończąc z wynikiem 1 h 56 min. Tak więc kondycja nie była tu problemem.

Pierwszą, ale paradoksalnie nie najważniejszą ze zmiennych był profil trasy. Pierwsza połowa była tak naprawdę w dół, z niewielkimi wzniesieniami, to z kolei pozwalało na trzymanie stałego i dość szybkiego tempa. Na drugiej części już nie wyglądało to tak dobrze. Kilka solidnych podbiegów sprawiło solidny wycisk w szczególności łydkom. Dalsze kilometry mimo, że na oficjalnym profilu wydają się dość płaskie, to wcale takie nie były. Po nawrotce biegliśmy w górę Wisły plus dwukrotnie przekraczaliśmy ją na różnych mostach łączących wschodnią i zachodnią część Warszawy.

Kolejnym były warunki atmosferyczne. Zapowiadało się przyjemne bieganie, bo temperatura poniżej 20 stopni oraz minimalne zachmurzenie. Paradoksalnie one stały się dla mnie najtrudniejszym przeciwnikiem. Pod koniec dystansu naprawdę mocno grzało w głowę, ruch powietrza był minimalny. to sprawiało, że łapało się każdą opcję choć odrobiny cienia na tracie. Z kolejnymi kilometrami na trasie mało skuteczne okazywało się nawet chwilowe spowolnienie przy punktach z wodą i wylanie na siebie dwóch, trzech kubeczków z tym płynem. Czasami w głowie pojawiały się myśli, jak daleko jest kolejne z takich miejsc. W każdym razie punktów na trasie było sporo z wodą, izotonikami, bananami i cukrem. Do pełni szczęścia zabrakło może kilku kurtyn, które tworzyłby mgłę wodną.

Ostatnim czynnikiem, który destrukcyjnie na mnie podziałał była sama pora startu. Dawno nie biegałem o takiej porze, czyli w południe. Własne treningi biegowe zazwyczaj realizowałem późnymi wieczorami, kiedy to jest już dość chłodno. A samo wybieganie było już resetem głowy i ciała po pracy. Tutaj pora dnia plus warunki atmosferyczne dały się mocno we znaki, sam profil trasy już nieco mniej. W każdym razie kumulacja tych trzech rzeczy mocno mnie wyhamowała na drugiej połowie trasy.

15. Półmaraton Warszawski

Mimo słabszego wyniku niż sobie założyłem na mecie – powyżej 2 godzin. A dokładnie na 21,1 km 2 h 3 min 49 sek, bo meta według wskazań GPS-u w moim Polarze była na 21,47 km i ją przekroczyłem po 2 h 6 min 12 sek. To mimo wszystko start należy uznać na udany, nie ważne z jakim wynikiem ukończenie takiego dystansu to zawsze będzie sukces. 15. Półmaraton Warszawski był dla mnie pierwszą okazją, by oficjalnie pokonać ten dystans w gronie innych biegaczy. I choć już mam za sobą blisko 15 półmaratonów, to ten start na długo pozostanie dla mnie najważniejszym z nich, bo nie wirtualnym, prawdziwym biegiem z rywalizacją innymi zawodnikami na trasie.

Jeszcze słowo o piwie

Wspomniałem wam, że w piątek bezpośrednio po przyjeździe i w sobotę za dnia odwiedziłem kilka piwnych miejsc. Podzielę się z wami szybką informacją o tym, co ze sobą przywiozłem z Warszawy, a było tego kilka sztuk. Poniżej prezentuję wam wszystko w tabelce, by było jak najbardziej przejrzyście.

Browar Piwo Styl
Funky Fluid Berries & Cream Raspberry, Blackcurrant, Marshmallow & Vanilla triple gelato
Pinta Hazy Disco Wisco dry hopped DIPA
Grande Finale Russian Imperial Stout Bourbon Barrel Aged Blend witch Vanilla, Marple Syrup and Cinnamon RIS Bourbon BA
Browar Zamkowy Cieszyn Russian Imperial Stout  RIS
Maltgarden Dreams Gone South Imperial Stout Witch Pistachios & Carob & Sea Salt & Milk Sugar imperial stout
Hopito Surfing Time Mango & Peach sour
Brokreacja Potion #18

Plum Smoked Porter BA


Więcej wpisów w kategorii Aktywnie
Więcej wpisów w kategorii Starty