Stephen King…
… czasami ma szczęście do świetnych ekranizacji swoich książek. Czy To dołączy do fenomenalnych dla mnie Skazanych na Shawshank oraz Zielonej Mili? Na to pytanie odpowiem Ci na końcu tego wpisu. Nie miałem okazji obejrzeć ekranizacji z 1990 roku, a przez to nie jestem w stanie porównać tych dwóch ekranizacji. Prosty wniosek z tego, że Pennywise’a poznać mogłem tylko w interpretacji Andresa Muschietti.
To – czyli co?
Rzadko sięgam po Kinga, a jeśli już to wracam do tytułów wspomnianych na wstępie. Po zwiastunie oczekiwałem wiele, tak więc pierwsze minuty obserwowałem bardzo uważnie. Już od samego początku jest mrocznie. Ciąg zdarzeń prowadzący do spotkania Georgie i Pennywise wywołuje ciarki. Gdy mały chłopiec próbuje wyciągnąć ze studzienki papierowy okręcik. W ciemności kanału wpierw pokazują się oczy, a następnie cała twarz klauna. Przedstawia siebie i swoją historię, próbując w tym wszystkim być zabawnym. To “coś” namawia i kusi dziecko, by sięgnęło po swoją papierową łódeczkę . Ten mały błąd kosztuje go utratę ręki, a po chwili także życia. Wtedy naprawdę na skórze włos się jeży.
Frajerzy
Całość wydarzeń ma miejsce w końcówce lat 80-tych ubiegłego wieku. W niewielkim miasteczku Derry w stanie Maine, zaczynają znikać dzieci. Dziwnym trafem dorośli jakoś nie specjalnie się tym także przejmują. W tym samym czasie kilkoro “wyrzutków” zaczyna mieć dziwne i przerażające wizje. Nieformalnym przywódcą siedmioosobowej grupy Frajerów zostaje Bill, którego młodszy brat jest pierwszym zaginionym dzieckiem. Stawią oni czoła mrocznej i nieokiełznanej sile, która najczęściej ukazuje się jako klaun.
Wiem, o czym napiszę wakacyjny esej
Niech ten cytat wystarczy za treść i obraz zawarty w filmie. Skupię się na innych sprawach. Film ten nie jest dosłownie horrorem. Anders Muschietti ukazuje nam przede wszystkim jak mierzyć się z lękiem. W młodzieńczy świat wkracza mrok – Pennywise, wykorzystuje ich strach oraz kompleksy, by wabić do siebie słabych i karmić się ich słabościami. Film jednak opowiada nie tylko o krwiożerczym i hipnotycznym klaunie, ale głównie o grupie dzieciaków, które próbują z nim walczyć. Trwają wakacje, oni mają po jedenaście lat, przyjaźnią się. Nawet ich “dziwne” miasteczko nie pozbawia ich młodzieńczej beztroski. To sprawia, że w filmie tym niemal na każdą scenę grozy przypada taka, po której chce się nam śmiać.
Ogromna w tym zasługa odtwórców głównych bohaterów. Wzajemne przekomarzanie się, nieporadność i docinki, czasami wręcz przesadzona dziecinność. Każdy jest inny, każdy jest jakiś. Billy – lider Frajerów, załamany po zniknięciu swojego brata Georgiego, dramatyzmu dodaje mu jego jąkanie. Eddie – wygłasza tyrady o higienie w tak histeryczny sposób, że aż groteskowy. Ben – “słodki” tłuścioszek urzeknie każdego swoją nieporadnością i jednocześnie swoją odwagą oraz inteligencją. Richie – gość, który niemal zawsze zrobi z siebie wygadanego kretyna. Na wyróżnienie zasługuje także Beverly – jedyna dziewczyna w paczce. W wyśmienity sposób przeplata wszystkie emocje, które chce przekazać widzom. To z jej udziałem na ekranie pojawiają się najmocniejsze sceny w filmie. Mniej widoczni są Mike oraz Stan, scenariusz nie daje im zbyt wielu szans by zapaść w nasza pamięć.
Uprzedzić należy, że w porównaniu do powieści, film Andy’ego Muschiettiego przedstawia nam zaledwie połowę historii napisanej przez Stephena Kinga. Bohaterami są dzieci próbujące rozwikłać zagadkę zniknięć i przeciwstawić się czającemu w kanałach złu. Druga przeniesie nas 27 lat wprzód. Czyli tyle lat, co ile atakował Pennywise. Już teraz czekam na nią z niecierpliwością.
Foto – materiały prasowe Warner Bros.
Więcej wpisów w kategorii Kulturalnie
Więcej wpisów w kategorii Film