Ponownie w Ustce
Był to już czwarty raz, kiedy to zawitałem do Centrum Szkolenia Marynarki Wojennej w Ustce. A drugi bardzo mocno związany z pierwszą pomocą. Trzy lata wcześniej, pierwszy raz będąc w tym miejscu miałem okazję uczestniczyć prawdopodobnie w najbardziej wymagającym kursie w moim życiu, o którym wspomniałem we wpisie – KPP – 2 tygodnie w Ustce, które dały mi w kość. Tym razem był to już tylko tydzień, w którym to czekała nas recertyfikacja KPP.
Najweselszy przedział w pociągu
Do samej Ustki tradycyjnie wybrałem się pociągiem. Choć może bardziej warto wspomnieć o Słupsku, z którego to kierowca wojskowego busa zabrał nas do Kadeta. Jednak zanim tam dotarliśmy, to droga minęła nam naprawdę w wesołej atmosferze, bo w sumie tylko przez chwilę byłem sam. Wystartowałem z Nałęczowa i już po chwili zabrałem się do kończenia wpisu – 16 Półmaraton Warszawski – start i wielkie zaskoczenie, w którym to udział wziąłem raptem dwa dni wcześniej. A, by było jeszcze weselej w piątek i sobotę poprzedzające bieg odwiedziłem 13. Warszawski Festiwal Piwa – relacja z “poślizgiem”.
Pierwszą i w sumie jedyną przesiadkę miałem na Dworcu Wschodnim w Warszawie. Było tak wesoło, że nie było w ogóle informacji na który peron podjeżdża pociąg zmierzający do Słupska. Jednak bezpośrednia łączność z Marcinem, który wsiadł do pociągu na Dworcu Centralnym dawała w tej sytuacji solidny wentyl bezpieczeństwa. Wcześniej już w tym pociągu znajdował się Michał, który z kolei wsiadł do niego w Łodzi. Dość szybko na chwilę zebraliśmy się w jednym przedziale, ale tylko na chwilę, bo trzeba było także nieco odpocząć.
Naprawdę wesoło było od stacji Gdynia, kiedy to dosiadły się do nas dwie Anie oraz Krzysiek, zwany Bin Laden. W pociągu jechał z nimi jeszcze Robert – Komandos, ale w całkowicie innej jego części, po przesiadce także się znalazł w całkowicie innej części naszego pociągu. Skoro nastąpiło spotkanie “starej” ekipy, to nie mogło się obyć bez wspomnień. Tak dobrze się bawiliśmy, że niemal nie przestawaliśmy się śmiać. Co, jak się później okazało było tylko wstępem do świetnie spędzanego czasu po zajęciach i wspólnej integracji.
Recertyfikacja KPP
W sumie na tym najbardziej powinienem się skupić w tym wpisie. O samym kursie KPP, jak wygląda i z czego się składa nieco więcej możecie przeczytać klikając na link, który zamieściłem w pierwszym akapicie. Recertyfikacja KPP to odnowienie uprawnień do udzielania kwalifikowanej pierwszej pomocy, oraz jednocześnie uprawnień i tytułu ratownika. Bowiem zgodnie z Rozporządzeniem Ministra Zdrowia z dn. 19 marca 2007 r. zaświadczenie o uzyskaniu tytułu ratownika KPP ważne jest przez okres 3 lat od daty jego wydania.
Co do zasady recertyfikacja KPP polega na przystąpieniu do egzaminu – teoretycznego, a następnie praktycznego. Czyli dokładnie w takiej samej formie jak w przypadku ukończenia pełnego kursu. Egzamin przeprowadzany jest w taki sam sposób i obejmuje te same elementy. Część teoretyczna przeprowadzana jest w formie testu, po uzyskaniu pozytywnego wyniku ratownik zostaje dopuszczony do egzaminu praktycznego, który polega na wykonaniu wybranych zadań sprawdzających postępowanie w ramach kwalifikowanej pierwszej pomocy.
Czas się zabrać do “roboty”
Kurs KPP nie jest drobnostką, dlatego od początku spodziewaliśmy się, że nie będzie łatwo. Już na samym początku, gdy zobaczył nas Piotr – był naszym głównym instruktorem na kursie 3 lata temu, to się załamał. Z właściwym tylko sobie przekąsem i wielką porcją sarkazmu stwierdził, że to będzie załamka. Teorii niemal nie było wcale w trakcie zajęć, tę mięliśmy sobie przypomnieć sami. Od początku nastawienie było niemal wyłącznie na praktykę i wyrywkowe pytania ze strony instruktorów.
Pierwszym zaskoczeniem, choć nie do końca było “pompowanie” Ani. Spokojnie, nie martwcie się, nie naszych koleżanek, a fantomów Little Anne. Wspomniane damy posiadały w sobie czujniki, pozwalające przekazać informację zwrotną odnośnie tego, w jaki sposób prowadzimy RKO. Przy pierwszym podejściu skupiliśmy się tylko na uciśnięciach i z dumą wam wspomnę, że uzyskałem 100% skuteczności uciśnięć i idealne ich tempo, bo wynoszące 110 na minutę. Zaskoczenie było rzeczywiście duże, bo choć dość często mam do czynienia z fantomami, to ostatni raz z takim, co miał czujniki miałem 3 lata temu w CSWM w Ustce.
Nie ułatwiając nam nauki panowie instruktorzy nie szli na łatwiznę, tylko od razu poszli na “grubo”. Pełny fantom, czyli taki z kończynami, sztuczna krew i dużo zabawek do wykorzystania. Pisząc zabawki mam tu na myśli całość wyposażenia torby PSP R1. Zestaw do prowadzenia tlenoterapii biernej z butlą z tlenem i całym jej oprzyrządowaniem, wszelkiego rodzaju sprzęt do udrażniania dróg oddechowych. Do tego zabezpieczanie szerokiego spektrum urazów od tych banalnych, po te naprawdę poważne i wymagające perfekcyjnego postępowania. Po to, by w sytuacji kryzysowej zareagować w prawidłowy sposób.
Choć nie wszystko było łatwe i oczywiste – wszak wspólnie kurs odbyliśmy równo 3 lata temu, to z otwartą przyłbicą stawialiśmy czoła przed postawionymi nam zadaniami. Recertyfikacja KPP przebiegała dzięki temu metodycznie i krok po kroku. A atmosfera nazwijmy to “pozytywnej loży szyderców” pozwalała na szybkie wyłapywanie błędów i niedociągnięć w tym zakresie. Instruktorzy nie dawali taryfy ulgowej, a i sami wiele uczyliśmy się od siebie na wzajem. A najlepiej o tym chyba świadczy to, że nawet w momencie, gdy mieliśmy przerwy na przysłowiową kanapkę to zostawaliśmy przy fantomie, by wykonać kolejne podejście do danego problemu.
Może czytającym ten wpis wydawać się, że wszystko przebiegło naprawdę gładko, bo tak mogłoby to wyglądać dla postronnych obserwatorów. Jednak podejście do samego egzaminu było równie stresujące niczym 3 lata temu, a może nawet bardziej. Wtedy sami dobieraliśmy się w dwuosobowe zespoły. I niemal od początku kursu pracowaliśmy w ten sposób pod kątem części praktycznej egzaminu. Tym razem pokrzyżowano nam te plany, bo praktykę zaliczaliśmy w losowo tworzonych trzyosobowych zespołach. Instruktorzy na chybił trafił chwytali poprawnie rozwiązane testy z części teoretycznej, kompilując w ten sposób zespoły. Gigantyczne zaskoczenie! W niespełna minutę trzeba było wyznaczyć role i podporządkować się do nich.
Wszyscy solidnie przepracowali dni poprzedzające egzamin, co zaowocowało pozytywnym wynikiem egzaminu. Dodatkowym bonusem było to, że znamy się w tej grupie dość dobrze i często spotykamy się wspólnie na szkoleniach i konferencjach. Z niektórymi osobami byłem wręcz na wszystkich moich kursach w CSWM, z innymi spotkałem się choćby w Toruniu, czy we Wrocławiu w tamtejszych centrach szkoleń. Dzięki temu mieliśmy wzajemne zaufanie do tego, co robimy i niemal nie musieliśmy się porozumiewać słowami. Każdy wiedział, co należy do jego obowiązków, bez względu na to, jaką miał rolę. Czy wyznaczony został na dowodzącego, odpowiadającego za głowę, czy też był przysłowiowym sprzętowym.
Najlepsza kadra
Szef szkolenia z Centrum Szkolenia Marynarki Wojennej w Ustce – pan komandor Tomasz Kosakowski za każdym razem, kiedy przyjeżdżaliśmy na kursy starał się nam zapewnić jak najlepsze warunki do zdobywania nowej wiedzy i umiejętności. Pracować z taką osobą to czysta przyjemność i możliwość uczenia się od najlepszych. Cieszę się, że mogliśmy się ponownie spotkać, oby kolejne odbyło się, jak najszybciej.
Dobre centrum szkolenia nie może istnieć bez najlepszej kadry, a to w Ustce posiada najlepszą. Panowie Maciej oraz Piotr, obaj w stopniu bosman mat. Choć w trakcie szkolenia rzucali namiętnie ciętym żartem, to na samym egzaminie praktycznym mięśnie twarzy im nawet nie drgnęły, profesjonalizm ponad wszystko. Z Piotrem miałem przyjemność już dwukrotnie się szkolić, pierwszy w trakcie pełnego kursu KPP trzy lata temu, drugi raz w trakcie jesiennego kursu instruktorsko metodycznego – oczywiście w Centrum Szkolenia Marynarki Wojennej w Ustce.
Ponownie słowo o Andrzeju
Kto czytał moją poprzednią relację z wizyty nad Bałtykiem – Kurs instruktorsko-metodyczy w CSMW w Ustce, ten już co nieco wie o Andrzeju. Tym razem także szepnę o nim słowo. Dlaczego? Bo udało mi się go zachęcić do kolejnego wyjazdu i pogłębiania wiedzy w tym miejscu. Dosłownie kilka dni przed startem mojej recertyfikacji sam wrócił z pełnego kursu kwalifikowanej pierwszej pomocy. Dzięki temu jest nas już dwóch w szkole z tytułem ratownika. Obaj jesteśmy wf-istami, obaj także nauczamy w szkole przedmiotu podstawy ratownictwa.
Spacery plażą
Nie samą nauką człowiek żyje na takim kursie i często wolne popołudnia wykorzystywaliśmy na spacer usteckimi plażami. Pierwszy 3 lata temu nie specjalnie zrobił na mnie wrażenie. Jeśli dobrze pamiętam to było wtedy bardzo spokojnie i o dziwo ciepło, jak na końcówkę marca. Dopiero kolejne wyjścia, wraz nomen omen z kolejnymi wyjazdami na kursy pozwoliły nabrać gigantycznego szacunku do sił natury i tego, co może zaprezentować sobą Bałtyk. Czasami cichy, innym razem gniewny tak, że chciałby ci urwać głowę.
Mimo wszystko wielokrotnie, bez względu na pogodę spacerowaliśmy plażą w kierunku Ustki, oraz w kierunku powrotnym czyli Lędowa. A ta potrafi naprawdę zaskoczyć. Odcinki z drobnym piaskiem, kamieniami, mieszane, czasami twarde niczym beton, a gdzieniegdzie grząskie. Przechadzka nią nigdy nie jest nudna. Zawsze gigantyczne wrażenie na nas robiło nocne strzelanie w kierunku morza zestawami przeciwlotniczymi, gdy wracaliśmy po rybce lub ciasteczku z Ustki. A te mięliśmy okazję podglądać kilka razy wracając do miejsca naszego zakwaterowania.
Dwa “morsy”
Podczas jednego z takich wymarszów zaplanowaliśmy morsowanie. Choć lepiej zabrzmiałoby tu określenie – akcja spontan. Kamil rzucił hasło by wskoczyć do Bałtyku na orzeźwiającą kąpiel. Początkowo chętnych było więcej, ale już na samej plaży okazało się, że tylko nas dwóch było przygotowanych do tej akcji. A ci, którzy z nami byli, widząc nasze przygotowania, patrzyli na nas niczym na wariatów. Pierwsze wejście to było dla mnie naprawdę wielkie zdziwienie. To, co czułem było niczym ukłucia setek igieł w mięśnie. Nie zimno, a właśnie ukłucia igieł. Drugie wejście po kilku minutach przerwy było już naprawdę przyjemne. Mięśnie dobrze zareagowały i czuć było przyjemny chłód. Po całej tej akcji szybko się przebraliśmy i co ciekawe, pomaszerowaliśmy wszyscy plażą do Ustki na kolejną rybkę.
Opublikowany przez Bielecki.esa Środa, 30 marca 2022
Rybka lubi …
Zapewne pomyśleliście, że rybka lubi pływać. W naszej mentalności mamy zakodowane, że do rybki trzeba coś wypić. W tym przypadku, a konkretnie portu w Ustce i jego bezpośrednich okolicach rybka lubi nieoczywiste miejsca. Wiadomym jest, że jeśli wchodzi się do renomowanej knajpy na obiad lub kolację, to trzeba zapłacić odpowiednio za to, co nam podadzą oraz to, w jakich warunkach spożywamy posiłek. I tak będzie choćby w przypadku COLUMBUS Tawerna Ustka – Restauracja. Potrawy wyglądają tak, że wręcz zjada się je wzrokiem, a do tego samo miejsce ma świetny klimat.
Ale można zjeść o wiele taniej i równie smacznie w miejscach nieoczywistych. Czego najlepszym przykładem jest choćby nabrzeże portowe i znajdująca się tam knajpka Kobo, w której to rybne dania przygotowywała bardzo sympatyczna, starsza pani. Zawsze, gdy czekaliśmy na nasze zamówienia, a byliśmy tam kilkukrotnie, to można było liczyć także na wesołą rozmowę. A co do samych dań, choć podane bardzo prosto i na papierowych talerzykach, to smakowały wyśmienicie. Podobnie było w kolejnej knajpce po sąsiedzku w Mar-Hub – prostota w podaniu i równie dobry smak serwowanej ryby.
Spoglądając z góry
Ustka to miasto portowe i jakoś dziwnym trafem w trakcie moich trzech poprzednich szkoleń w CSWM nie zwróciłem uwagi na rzucający się w oczy budynek z czerwonej cegły na prawo od wyjścia z portu. Postanowiłem to nadrobić, dodatkowo do jej zwiedzania udało mi się namówić Kingę i Roberta. Na szczyt charakterystycznej ośmiokątnej wieży prowadzą betonowe i metalowe schodki, a przez szyby galerii można obserwować układ soczewek. Każdy, kto znajdzie się na jej szczycie ma zagwarantowane dwie rzeczy. Pierwszą jest niesamowity widok na okolice i sam port, drugą “zburzona” od wiatru fryzura. Chyba, że tak jak ja jesteście niemal zawsze ścięci na przysłowiowe “zero”.
Coś na słodko
Wiadomo, rybka w portowym mieście musiała być. Jednak czy w Ustce można się jeszcze w jakiś sposób kulinarnie zaskoczyć? Oczywiście! Jeśli macie ochotę na coś słodkiego to śmiało zaglądajcie do Caffe Mistral. W tym momencie mają kilka punktów w mieście i w każdym jest naprawdę przyjemnie oraz klimatycznie. A wśród rozmaitych wersji kaw i innych napojów, dodatkowo znajdziecie tam doskonałe desery na słodko. To nasze “kursowe” odkrycie jeśli chodzi o przyjazdy nad morze, za każdym razem staramy się tam choć raz zajść na coś smacznego.
Planszówkowcy
Wspomniałem to już wcześniej – nie samą nauką człowiek żyje. Zwłaszcza w jej praktycznym wykonaniu i czasami trzeba zrobić reset. Poza spacerami plażą do Ustki na genialną rybkę wprowadziliśmy jeszcze jedną ważną wieczorną zasadę. Była to mianowicie wspólna gra w “karcianki”. Zabrałem ze sobą Doble, Wirusa, Jungle Speed oraz Sabotażystę, a Kamil Uno. Dzięki temu wieczory upływały nam naprawdę rozrywkowo, kończąc się szybkimi rękoczynami niezbędnymi wręcz przy rozgrywkach w Jungle Speed.
Większość towarzystwa zasady już znała z wcześniejszych wyjazdów. A kto miał styczność pierwszy raz z daną grą przechodził szybki instruktaż w postaci partyjki w “otwarte” karty lub w mocno spowolnionym tempie. Uwierzcie, bawiliśmy się naprawdę świetnie. Było tak dobrze, że zaglądali do nas żołnierze z innych kursów, dziwiąc się, jak dobrze się można bawić mając w rękach tylko kilka kart lub próbując złapać totem stojący na środku stołu.
Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku
Wiele wam już wspomniałem o tym, co się działo w trakcie tego wyjazdu. Jedną najciekawszych atrakcji zorganizowanych mam przez szefa szkolenia z Centrum Szkolenia Marynarki Wojennej w Ustce był wyjazd w trakcie weekendu do Gdańska, a dokładniej do Europejskiego Centrum Solidarności. Jednak o wizycie w tym miejscu szerzej napiszę w osobnym wpisie.
Kilka minut na nabrzeżu
W drodze powrotnej na chwilę zawitaliśmy do Gdyni, a dokładniej w okolice nabrzeża. Dostaliśmy nieco czasu, by coś zjeść lub ewentualnie chwilę pozwiedzać. Z Marcinem, Kamilem i Piotrem skorzystaliśmy z obu opcji. Po uzupełnieniu żołądków udaliśmy się w miejsce, gdzie zacumowane są ORP Błyskawica, na temat którego mam jeszcze sporo nieopracowanego materiału poprzedniej wizyty w tym miejscu oraz Dar Pomorza. Pod koniec tego spaceru zorientowałem się, że dosłownie o krok od nich zlokalizowane jest Akwarium Gdyńskie. Gdybym wcześniej o tym wiedział to niewątpliwie zajrzałbym do niego na szybkie zwiedzanie. Aż dziw bierze, że trzy lata temu nie dojrzałem tego miejsca.
Sami wariaci
Nie mógłbym nie wspomnieć kilku słów o samej ekipie nauczycieli. Naprawdę rzadko można spotkać tak pozytywnie porąbane osoby, w tak dużej grupie, do tego w jednym miejscu i czasie. Jak wspomniałem wcześniej z częścią spotykam się regularnie na różnych kursach i szkoleniach. Z niektórymi zobaczyłem się ponownie po trzech latach przerwy. Dni spędzone w Ustce były czasem poświęconym nie tylko na nauce i utrwalaniu wcześniej zdobytych umiejętności. Była to także świetna okazja do wymiany doświadczeń. Długich rozmów o tym, jak prowadzimy zajęcia, czy też w jaki sposób współpracujemy ze służbami mundurowymi.
Na co mi to wszystko
Zapewne zastanawiasz się po co mi te wszystkie kursy i wyjazdy szkoleniowe? Tylko dla samego papierka? Otóż nie! Sprawne i skuteczne udzielanie pierwszej pomocy to jedna z najważniejszych umiejętności, które powinien posiadać każdy człowiek. Sam to, co potrafię przekazuję swoim uczniom w szkole. Miałem już także szanse sprawdzić siebie w realnym działaniu, kiedy to walczyłem z innymi świadkami o życie motocyklisty po wypadku drogowym. Była także pomoc osobie, która dachowała w aucie, czy dosłownie dzień po przyjeździe z recertyfikacji pomoc starszej kobiecie, która zasłabła, miała duszności i mocno odczuwalny ból w klatce piersiowej. Mimo mocno podniesionego w takiej sytuacji poziomu adrenaliny, zdobyte doświadczenie pozwala na schłodzenie głowy. To z kolei pozwala na skuteczne udzielenie pomocy.
Więcej wpisów w kategorii Nieobiektywnie
Więcej wpisów w kategorii My way