Ahoj piwna przygodo
Tak, tak – dobrze widzicie i czytacie tytuł tego akapitu – “ahoj piwna przygodo”. 16 Półmaraton Warszawski był moim celem na miniony weekend, jednak nie jedynym i co ciekawe nie pierwszym w kolejce. Palmę pierwszeństwa – oczywiście, co do samej kolejności przejął 13 Warszawski Festiwal Piwa. Sami przyznacie ciekawe zestawienie, z jednej strony piwna impreza, a z drugiej bieganie na naprawdę długim dystansie.
Bez planu na bieg
Na 16 Półmaraton Warszawski porwałem się w sumie z marszu, co było naprawdę sporym szaleństwem. W tym roku zdecydowanie brakowało w mojej rozpisce biegowych treningów. Co ciekawe nawet nie pamiętam, bym przeprowadził choć jeden na dystansie ponad 10 km. Dominowały za to solidnie przepracowane jednostki na siłowni oraz kilkanaście treningów siatkarskich. Tak więc dominował wysiłek fizyczny dalece inny w swym charakterze niż w samym bieganiu
Dwa dni bezpośrednio przed
Wspomniałem o 13 Warszawskim Festiwalu Piwa, dowiedziałem się o nim nawet wcześniej, jeśli chodzi o samą datę niż o tym, kiedy będzie sam 16 Półmaraton Warszawski. Choć zgodnie z planem to udało mi się naprawdę szybko wyrwać z pracy i załapać na busa do Warszawy. Na miejscu, czyli na stadionie Legii Warszawa pojawiłem się naprawdę szybko, bo już kilkanaście minut po godzinie 17. Rozpocząłem piwną przygodę z moimi ulubionymi browarami i ich świetnymi trunkami. Jednak o tym dokładnie przeczytacie za około dwa tygodnie w dedykowanym wpisie. Dlaczego tak długo musicie czekać? Jest jeszcze jedna rzecz, która za chwilę się rozpocznie i potrwa nieco ponad tydzień. Słówko o tym wspomnę jeszcze na koniec tego wpisu.
Prawie zaspałem, prawie na “kacu”, a do tego na czczo
Na nocleg wróciłem dość późno, bo około 1 w nocy zarówno w piątek, jak i w sobotę. Tej drugiej nocy szybko wypakowałem plecak i przygotowałem sobie zestaw startowy na kolejny poranek, tak by wszystkie czynności zajęły mi naprawdę minimalną ilość czasu. Nastawiłem budzik w telefonie i zasnąłem. Obudziłem się sam i to chwilę przed ustawieniami budzika w telefonie. Stwierdziłem, że chwilę jeszcze poleżę i przysnąłem. Przebudziłem się po “chwili”. Spojrzałem na zegarek na ręku – myślę jest ok, czas ogarnąć śniadanie. Spojrzałem w międzyczasie na telefon i mocno się zdziwiłem. Była godzina później – co ciekawe organizatorzy przysłali informację w postaci SMS-a o zmianie czasu z zimowego na letni z soboty na niedzielę.
Złapałem szybko plecak i popędziłem na przystanek. Na szczęście miałem wspomniane “szczęście” i na autobus miejski czekałem nie więcej niż 2-3 minuty. Przy pierwszej przesiadce zauważyłem już osoby podobnie, jak ja udające się na 16 Półmaraton Warszawski. Choć już wcześniej miałem sprawdzoną trasę dojazdu w okolice startu, to postanowiłem się do nich dokleić. Po drodze było jeszcze kilka szybkich przesiadek. Finalnie po zdaniu depozytu pozostało mi jeszcze nieco ponad 30 minut na rozgrzewkę. A ta się przydała, bo na samym starcie było naprawdę chłodno. A co do samego “kaca” – choć może efektu dnia minionego nie było czuć w głowie, to nie da się ukryć tego, że dwa wcześniejsze dni wykorzystałem na degustację dobrych piw w trakcie 13 WFP.
Pierwsze 10 km
Wspomniałem już o dość chłodnym poranku, tak więc podniesienie temperatury ciała było koniecznością. Zwłaszcza, że startowałem mając na sobie tylko koszulkę techniczną, spodenki oraz obuwie. Zająłem miejsce w strefie na 1 h 55 min – bardzo optymistycznie, a do tego fala biegaczy i tak mnie przesunęła jeszcze nieco do przodu. Założyłem sobie, że złamanie nawet minimalnie 2 godzin będzie świetnym wynikiem. Realnie nie zdziwiłbym się, gdyby na mecie było w okolicach 2 godzin 10 minut, zważywszy na niemal całkowity brak biegowego przygotowania do startu. Zanim dotarłem do właściwej linii startu minęło ponad 5 minut. Rozpocząłem bardzo spokojnie nawet nie rozmyślając o końcowym wyniku.
Podglądając ulice, którymi wiodła trasa półmaratonu spodziewałem się, że będzie ona nieco mniej wymagająca niż na poprzedniej edycji. I tak było w rzeczywistości. Pierwszy kilometr pokonałem poniżej 5 min 30 sek. Biorąc poprawkę na początek i gęstość biegaczy był to naprawdę dobry start. Kolejne 3 kilometry pokonałem w niemal równo w 5 min 10 sek każdy, choć niemal w ogóle nie kontrolowałem na Polarze tempa biegu. Na 5 kilometrze minimalnie zwolniłem, ale to z racji punktu z wodą oraz izotonikiem, a nie pierwszego zmęczenia. Kolejne kilometry to także równy bieg w okolicach 5 min 20 sek, co przełożyło się na czas minimalnie poniżej 53 minut kończąc 10 kilometr. Wiedziałem, że jestem w stanie poprawić wynik z poprzedniej edycji półmaratonu.
Druga połowa dystansu
Dalsza część dystansu mimo początkowych obaw także była zaliczana bez kłopotów. Na 11 kilometrze nawet jeszcze nieco przyśpieszyłem, by kolejne aż do 19 kilometra włącznie utrzymywać w okolicach 5 min 35 sek. Mocniej przyśpieszyłem na 20 kilometrze, który prowadził Tunelem Wisłostrady. To w tym miejscu przycisnąłem i uwierzyłem, że realne jest złamanie nie 2 godzin na mecie, ale wręcz przełamanie granicy 1 godziny i 55 minut. Ten kilometr był najszybszy w drugiej części półmaratonu, bo na tempie 5 min 14 sek. Dodatkowego kopa dał mi “zając”, a właściwie pani “zając” biegnąca na wspomniane 1 h 55 min. Kazała mi cisnąć, że dam radę to zrobić. Faktycznie udało się z ostatecznym wynikiem 1h 54 min 28 sek, choć dystans wyłapany na mecie to było 21,22 km, czyli minimalnie więcej.
Źródła sukcesu
Pierwszą, ale i najważniejszą ze zmiennych był profil trasy. Pierwsza połowa była tak naprawdę w dół, z niewielkimi wzniesieniami, to z kolei pozwalało na trzymanie stałego i dość szybkiego tempa. Na drugiej bardzo podobnie było bardzo podobnie. Jeśli chodzi o podbiegi to dla mnie nieco trudniejsze były tylko 2. Na 14 kilometrze oraz krótki, ale dość stromy zaraz po wybiegnięciu z Tunelu Wisłostrady. Nawet jeśli były na trasie inne to były długie i z niewielkim kątem wznosu. Z całością trasy możecie zapoznać się z poniższego wideo i faktycznie była ona przyjazna dla biegaczy. O czym świadczyć może choćby to, że 16 Półmaraton Warszawski ma nowy rekord wynoszący 1h 30 sek.
Kolejnym były warunki atmosferyczne. Dość niska temperatura na starcie, w moim odczuciu około 10 stopni. Sprawiła że się nie zagotowałem, tak jak to miało miejsce podczas poprzedniego startu. Kiedy to temperatura oscylowała w granicach 20 stopni, było minimalne zachmurzenie i nieustannie grzało, a radością był nawet najmniejszy podmuch powietrza, który schładzał ciało. Wystartowałem także bez śniadania, chyba że zaliczymy tu “gryza” lub dwa kanapki jedzonej na szybko przed wyjściem na autobus miejski. Dzięki temu nie miałem obciążonego żołądka i nic nie trzęsło się na trasie w brzuchu.
Dodałbym do tego porę dnia, czyli dość wczesny poranek – start pierwszej fali przewidziany był na godzinę 9 rano. Organizm, co prawda był po regeneracji w postaci snu – krótkiej, ale jednak. Dorzucę do tego, że 16 Półmaraton Warszawski był dla mnie całkowicie odmiennym wysiłkiem od tego, co stosowałem od początku roku. Bo treningów biegowych miałem dosłownie tylko kilka, a dominowała siatkówka oraz w ostatnim czasie mocne treningi na siłowni, w trakcie których standardowo przerzucałem w trakcie wszystkich ćwiczeń między 45, a 50 ton “żelastwa”. Wspomnieć muszę także o Robercie, z którym startowałem w poprzedniej edycji półmaratonu – 15. Półmaraton Warszawski – nie tak miało być, ale za to z satysfakcją na mecie. Miało być tak i tym razem, ale odpuścił i postawił na bieg w Białymstoku, który odbędzie się w połowie maja. W jednym z komentarzy na moim fanpage życzył mi złamania bariery 1 h 55 min. Siedziało mi to gdzieś z tyłu głowy, ale jak wspomniałem nie był to na początku biegu mój główny cel.
Ciekawy jestem także, jak na sam start przełożyły się dwa dni spędzone na 13 Warszawskim Festiwalu Piwa, ale nie będę teraz rozbijał tego na czynniki pierwsze.
16 Półmaraton Warszawski
Nie nastawiałem się na “wynik”, tylko spokojne ukończenie tego wyzwania. Nie oszukujmy się, start na dystansie ponad 21 kilometrów to naprawdę duże wyzwanie. W powodzenie takiego wyczynu w moim wykonaniu sam nie wierzyłem jeszcze kilka lat temu. A do tej pory w przeciągu mniej więcej 3 lat ukończyłem ich sumarycznie około 20 – 2 oficjalnie w Warszawie, pozostałe treningowo z zapisem tras na moim Polarze. Na obecną chwilę i stan mojego ciała, przyjęte formy treningów złamanie czasu 1 h 55 min uznaję za świetny wynik. Został on poprawiony o 12 minut na oficjalnej trasie. Do treningowej życiówki zabrakło jeszcze 7 minut. Za chwilę dorzucę treningi na rowerze w postaci dojazdów i powrotów z pracy na trasie nieco ponad 20 km w jedną stronę. To powinno pozwolić zrzucić kilka kilogramów i pozwolić podjąć próbę zbliżenia się latem lub jesienią do mojej życiówki.
Ponownie w trasie
Wspomniałem wam, że miniony weekend był zapełniony także wizytą na 13 Warszawskim Festiwalu Piwa, w niedzielę miałem bieg. Po powrocie i chwili odpoczynku w poniedziałek prowadziłem zajęcia w szkole, a dziś ponownie jestem w trasie. Ten tekst kończę w pociągu będąc w drodze do Ustki na recertyfikację kursu KPP, który odbyłem 3 lata temu. Czas odnowić umiejętności i kwalifikacje, a o samym kursie możecie przeczytać we wpisie – KPP – 2 tygodnie w Ustce, które dały mi w kość. Dlatego śpieszę poinformować, że relację z festiwalu, jak i wizyty w Ustce możecie się spodziewać bliżej połowy kwietnia, a może nawet nieco później.
Więcej wpisów w kategorii Aktywnie
Więcej wpisów w kategorii Starty