Z piwnym wstępem
Kolejny już raz powtórzyłem szalony weekend, jakim były dwie wielkie imprezy w stolicy przy jednym podejściu. Pierwszyą z nich był 15 Warszawski Festiwal Piwa, o którym w obszernej relacji już niedługo wspomnę wam na blogu. Drugim 17 Półmaraton Warszawski i mój już trzeci start w tej imprezie. Musicie przyznać, że to intrygujące zestawienie, z jednej strony piwne spotkanie wielkiej społeczności, a z drugiej bieganie na naprawdę długim dystansie.
Z prostym planem
Na 17 Półmaraton Warszawski miałem prosty plan, czyli go ukończyć. I to bez szarpania się na jakiś ambitny wynik. Powodem takiego podejścia wcale nie był zakończony dzień wcześniej 15 WFP, a paradoksalnie inny bieg z przed dwóch tygodni. Mowa oczywiście o Bieg Zielonych Sznurowadeł – błotnista masakra. Również był to start na dystansie półmaratońskim, jednak jeśli zajrzycie do wpisu na ten temat, to przekonacie się, jak bardzo nieoczywistym i wymagającym był on wyzwaniem. To głównie on sprawił, że nastawiłem się na spokojny start i czerpanie przyjemności z samego biegu ulicami Warszawy.
Dwa dni bezpośrednio przed startem
Wspomniałem o 15 Warszawskim Festiwalu Piwa, organizatorzy tego wydarzenia, o jego terminie informują z solidnym wyprzedzeniem, bo ponad półrocznym. Z kolei na 17 Półmaraton Warszawski zapisy ruszyły w pierwszej połowie listopada 2022 roku, czyli nieco później. Nie wiem, bo nie próbowałem tego potwierdzać choćby u organizatorów WFP, czy jest to celowe zagranie. Jednak dla mnie jest to, jak najbardziej udane połączenie. Dwa duże wydarzenia, skrajnie różne i to w jeden weekend.
Co do zasady piątek pozwala mi się wyrwać dość wcześnie z pracy. Choć tym razem nie do końca było to takie pewne i oczywiste ze względu na poniedziałkową wizytę ministra Przemysława Czarnka w mojej szkole i uroczyste otwarcie strzelnicy pneumatycznej powstałej w XXVII LO w Lublinie w ramach projektu MON – Strzelnica w powiecie. Na szczęście udało się załapać na busa do Warszawy o sensownej porze. Na miejscu, czyli na stadionie Legii Warszawa pojawiłem się o dość wczesnej, jak na tę imprezę porze, bo przed godziną 17. Rozpocząłem piwną przygodę z moimi ulubionymi browarami, piwowarami i ich świetnymi trunkami. Jednak, o tym dużo więcej i ze szczegółami mam nadzieję, że przeczytacie za maksymalnie dwa tygodnie w dedykowanym wpisie.
Nie zaspałem i nie miałem kaca
Na nocleg wróciłem dość późno, bo po północy zarówno w piątek, jak i w sobotę. Nastawiłem budzik w telefonie i zasnąłem. Poranek spokojny, do tego lekkie śniadanko i mentalnie mogłem się już przygotowywać do startu, zaplanowanego na godzinę 11. W międzyczasie miałem już stały kontakt z Przemkiem, który dojeżdżał do Warszawy. Za moją namową także skusił się na 17 Półmaraton Warszawski, zwłaszcza że trasa w szczególności dla niego mogła się okazać naprawdę szybka.
Przemek oczywiście nie przyjechał sam, a jeszcze z dwoma moimi dobrymi znajomymi z OSP Wzgórze. Szybko się wyszykowaliśmy, a następnie wskoczyliśmy w transport publiczny. Miejski, do tego dwie przesiadki w metrze i niemal byliśmy na miejscu. Oczywiście nasi koledzy Paweł i Krzysiek musieli wymyślić coś oryginalnego i zostawili nas po pierwszej przesiadce w metrze. Z rozbrajającą szczerością stwierdzili, że zrobią sobie spacer po Warszawie. Finalnie docierając do strefy, gdzie kończył się 17 Półmaraton Warszawski w nogach mieli ponad 10 km. Sami w strefie startu na początek poszukaliśmy auta na nasz depozyt. Stał jako przedostatni w szyku ciężarówek, może to i daleko od startu, za to po finiszu był drugim w kolejce do odbioru pozostawionych rzeczy.
Przed i po wystrzale startera
Już przed startem było naprawdę ciekawie, zapowiadało się na pogodową karuzelę. Ustawiając się w kolejce była lekka mżawka, zająłem miejsce w strefie na 2h – realnie oceniając swoje możliwości tego dnia. Mój finisz nawet minimalnie poniżej 2 godzin w ciemno uznałbym za naprawdę dobry wynik. “Fala” biegaczy i tak przesunęła mnie jeszcze nieco do przodu. Przemek oczywiście poszedł daleko do przodu, bo od początku założył sobie złamanie 1h 40 min. Zanim dotarłem do właściwej linii startu minęło niemal 10 minut od wystrzału startera. W sumie nie ma się, co dziwić na trasę ruszyło około 15 tysięcy biegaczy.
Pierwsze 10 km
Podglądając ulice, którymi wiodła trasa półmaratonu wiedziałem, że będzie się ona w znacznej mierze pokrywać z poprzednią edycją – 16 Półmaraton Warszawski – start i wielkie zaskoczenie. Dzięki temu miałem pewność, że nie będzie na trasie zaskakujących dla mnie miejsc. I tak było w rzeczywistości. Pierwszą 5 pokonałem w 28 min 22 sek, przy tempie 5:40 min/km. Początek był naprawdę spokojny ze względu na tłok dopiero około 3 kilometra zrobiło się nieco luźniej i można było “puścić” nogi. To dało wspomniany wynik. Kolejna 5 na trasie i po 10 km miałem 56 min 57 sek i średnie tempo 5:52 min/km. Istniała jeszcze niewielka szansa na złamanie bariery 2 godzin na mecie.
Druga połowa dystansu
Dalsza część dystansu pomimo początkowych obaw także była zaliczana bez kłopotów. Na 11 kilometrze był podbieg, który przy pierwszym podejściu do biegania w Warszawie okazał się dla mnie przysłowiowym mordercą. Przyjemnie biegło się tak naprawdę do 15 kilometra, po tym dystansie nogi dawały już znać, że chyba trzeba nieco odpuścić. Mimo to do tego momentu czas wynosił 1 h 27 min 47 sek i średnia na całym dystansie 5:51 min/km. Wiedziałem, że nie ma już szans na wynik poniżej 2 godzin i trzeba było spokojnie dotrzeć do mety. Ostatnie 6 km było mieszanką marszu i biegu, ze znaczną przewagą tego pierwszego. Wolałem wpleść krótkie odcinki marszu, by na mecie nie cierpieć i nie doprowadzić się do stanu, w jakim byłem finiszując w 9 PKO Półmaraton Solidarności – trasa, która mnie wykończyła, kiedy to na mecie moje mięśnie nóg wręcz trzęsły się z wyczerpania. Finalnie metę przekroczyłem z czasem 2 h 9 min 4 sek i średnią 6:07 min/km.
Jednak mój wynik i rozmyślenia odnośnie trasy w tym miejscu we wpisie są najmniej ważne. Zdradzę wam, że w trakcie pierwszego startu w Warszawie Przemek poprawił swoją oficjalną życiówkę na tym dystansie uzyskując 1 h 33 min 21 sek. Niewiele, bo o kilkanaście sekund, dla niego 17 Półmaraton Warszawski okazał się dużym sukcesem.
Ciekawostka
Przed chwilą przeczytaliście o moim finalnym wyniku – 2h 9 min 4 sek od minięcia bramki startowej do przekroczenia linii mety. Większość z was pomyśli zapewne sobie, że pokonanie dystansu 21,1 km, bo tyle wynosi dystans półmaratoński już jest wielkim wyczynem. Oficjalne wyniki wskazują dystans 20,097 km, jednak mój Polar M400 wskazał 21,49 km, a więc o 400 m więcej. Podobnie miał także Przemek na swoim Garminie również miał niespełna 21,5 km. Domyślam się, że trasy realnie są nieco dłuższe, by mieć oficjalne atesty, jednak różnica 400 metrów wydaje się dość sporym rozstrzałem.
Kompilacja czynników głównie pogodowych
Szepnąłem wam już na wstępie kilka słów o piwnym festiwalu, na którym byłem w piątek i sobotę. Jednak w tym miejscu skupię się na pogodzie w trakcie startu. Przemieszczając się na start komunikacją zbiorową było całkiem, całkiem – nieco ponad 10 stopni i bez deszczu. Bezpośrednio przed już była mżawka. A na trasie już dosłownie wszystko poza śniegiem i gradobiciem. Fragmenty przeplatane deszczem, słońcem, bezwietrzne, z wiatrem w plecy i w twarz. A biegnąc obok Stadionu Narodowego biegaczy na chwilę dopadł niemal huragan. Ok może nieco przesadzam, jednak przez chwilę tak wiało, że przewracało stojące barierki. Finalnie nie tylko trasa, ale i pogoda zbudowały niepowtarzalne wydarzenie dla kilkunastu tysięcy biegaczy.
17 Półmaraton Warszawski
Jak już wam wspominałem nie nastawiałem się na “wynik”, tylko spokojne ukończenie tego wyzwania. Zwłaszcza, że dwa tygodnie wcześniej także wystartowałem w Biegu Zielonych Sznurowadeł i okazało się to dla mnie, jak do tej pory największym biegowym wyzwaniem. Był to dla mnie już 6 oficjalny start i mam nadzieję, że jeszcze wiele mnie ich czeka w przyszłości na tym dystansie. Z biegami wirtualnymi i treningowymi będzie to już blisko 30 półmaratonów. Jednak nie ma się, co zatrzymywać w tej biegowej przygodzie, już za 3 tygodnie start w biegu Wiosenna Dycha z Aliplast. Również z Przemkiem, ale tym razem także z Dominikiem, dla którego będzie to pierwsza oficjalna dycha, choć biega treningowo z nami już dobre 3 lata.
PS Akcja w Maku
Muszę wspomnieć jeszcze o jednym. W drodze powrotnej zajechaliśmy jeszcze na szybką przekąskę do “Maka” na S17 w Markuszowie. Kumple naprawdę szybko dostali swoją szamkę, ale ja na swoją kawę i wrapa czekałem blisko 25 minut. Masakra, a wcale nie było jakiegoś wielkiego ruchu. Sam wrap leżał na stole z innym jedzeniem blisko 10 minut – niestety rzucał się w oczy jako odmieniec wśród burgerów. Finalnie był już letni, ale jak się jest głodnym to i taki został dość szybko zjedzony. Jaki z tego morał? Brać frytki, bo robią na bieżąco i mieć nadzieję, że kawa będzie w miarę szybko.
Więcej wpisów w kategorii Aktywnie
Więcej wpisów w kategorii Starty