Jak to się stało
Do całej tej akcji akcji w sumie zachęciła mnie moja dobra znajoma. Przewijając któregoś wieczora z nudów przez chwilę tablicę na Fejsie zobaczyłem info, że są zapisy na 15 Półmaraton Komandosa, który odbywa się na Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie i terenach jej przyległych. Z racji tego, że studiuje na tej uczelni to wysłałem szybkie zapytanie do niej czy coś wie o tym biegu. Szybko okazało się, że nie dość iż się już na niego zapisała, to dodatkowo jest także w zespole, który współorganizuje całe to wydarzenie. W tym momencie tak naprawdę nie miałem już innej opcji, niż dołączyć do grona potencjalnych uczestników tej pokręconej akcji.
Otwarcie nowego sezonu
15 Półmaraton Komandosa był dla mnie startem niemal całkowicie z “marszu” i to dosłownie. Tak naprawdę było to dopiero moje czwarte bieganie w tym roku. Nie żartuję! Niestety, przez drobny, ale jednak bardzo upierdliwy uraz musiałem praktycznie w całości odpuścić sobie biegowe treningi. Uszkodziłem sobie zaraz na początku 2024 roku paznokieć w dużym palcu prawej stopy. Niby nic, a jednak uporczywie dawało to o sobie znać przez naprawdę długi czas. Przez to praktycznie nie było opcji biegania. Jednak udało się zrealizować dwa dwa starty oraz jeden trening, które miały wielkie znaczenie przy próbie zmierzenia się z tym wyzwaniem.
WOŚP w Nałęczowie
Jak dobrze wszystkim wiadomo wielki finał WOŚP miał miejsce w całej Polsce 28 stycznia. Wspólnie z Dominikiem z mojej OSP Wzgórze udaliśmy się do Nałęczowa, gdzie wzięliśmy udział w biegu zorganizowanym przez tamtejszy sztab. Sam bieg podobnie, jak ubiegłoroczna edycja (Razem możemy więcej – 31. Finał WOŚP) całkowicie bez napinki i dla przyjemności. Rozpoczął się startem z placu przed Nałęczowskim Domem Kultury, przy nim się także zakończył. Prowadzący tak dobrał trasę, że było naprawdę ciekawie i miejscami naprawdę ciężko – alejki pobliskiego parku, chodniki, asfalt, ale także polne i szutrowe drogi oraz leśne ścieżki, płasko, zbiegi plus kilka podbiegów mocno odczuwalnych w nogach. Finalnie minimalnie poniżej 10 km i około godzina czystego biegania. Bo liczyła się dobra zabawa i co najważniejsze bezpieczeństwo wszystkich uczestników. Po tym starcie wiedziałem, że 15 Półmaraton Komandosa jest realnie do ukończenia, jednak bez zakładania sobie jakiegoś określonego limitu ukończenia trasy.
Ferie w Warszawie
W terminie od 29 stycznia do 11 lutego w województwie lubelskim miały miejsce ferie zimowe. W drugim tygodniu wspomnianej przerwy postanowiłem zajrzeć do stolicy, by spotkać się ze znajomymi. A w ramach resetu od szkoły chciałem dodatkowo także odwiedzić kilka muzeów, co mam nadzieję wam już niedługo nieco dokładniej przedstawić na blogu. Jednak największą wartość dla mnie miało to, że 2 tygodnie przed startem wspólnie z Niną mogłem zrobić rozpoznanie niemal całej trasy, która obejmowała 15 Półmaraton Komandosa. Dzięki temu nic mnie nie zaskoczyło. Wiedziałem, jaki grunt będę miał pod nogą, gdzie będzie “górka”, gdzie trzeba będzie naprawdę uważać.
A co do samego biegania tego dnia? To także była ciekawa akcja. Na spotkanie z Niną pobiegłem ok 3 km. Następnie wspólnie zrobiliśmy wokół Wojskowej Akademii Technicznej 2 naprawdę spore pętle. To pozwoliło na zdobycie sporej dawki wiedzy o trasie i jej okolicach. Wspólnie na nogach pokonaliśmy ponad 18 km. Następnie dołożyłem jeszcze kolejne ok 4 km w trasie powrotnej. Miałem wracać komunikacją miejską, jednak gdy dowiedziałem się ile mam czekać na transport to zrezygnowałem. Stwierdziłem, że szybciej będę na nogach. Ostatecznie niewiele się pomyliłem, bo autobus dogonił mnie przy przedostatnim przystanku trasy, którą miałem w nim pokonać. Łącznie tego dnia przebiegłem około 24 km. Co prawda było to w stroju i obuwiu sportowym, to miałem już pewność, że 15 Półmaraton Komandosa spokojnie ukończę. Niewiadomą pozostał tylko czas, w jakim to zrobię.
Tego samego wieczoru spotkaliśmy się jeszcze na pizzy, by porozmawiać nieco o strategi na start. Dla Niny miał to być pierwszy półmaraton w życiu i to od razu tak wymagający pod względem wysiłku fizycznego. Bo w umundurowaniu, wysokim obuwiu oraz z obciążeniem w postaci plecaka o odpowiedniej wadze. Podzieliłem się własnymi doświadczeniami z “połówek”, których już mam za sobą kilkanaście – tych nieoficjalnych treningowych, jak i w oficjalnych startach. W sumie za miesiąc wystartuję już w moim 4 Półmaratonie Warszawskim zdobywając kolejne doświadczenia na tym niezwykle wymagającym dystansie.
3 Bieg Pączka
Niespełna 1,5 godziny po powrocie z Warszawy wziąłem udział w 3 Biegu Pączka organizowanym przez Rafała z zaprzyjaźnionej OSP Bełżyce. Bieg, który odbywa się w Tłusty Czwartek przede wszystkim organizowany jest dla przyjemności. Tych biegowych, które dają endorfiny w trakcie biegu oraz w momencie przekraczania linii mety. Ale także tych smakowych, bo kto z sukcesem ukończył zmagania, ten z czystym sumieniem mógł skonsumować doskonałego w smaku pączka i to nie jednego. Sama trasa miała dwa warianty około 2km dla najmłodszych uczestników oraz ok 5 km dla bardziej doświadczonych uczestników. Podobnie, jak w Nałęczowie start bez “szaleństw”, choć lokalna chęć rywalizacji dawała nieco o sobie znać.
15 Półmaraton Komandosa
Do Warszawy przyjechałem w piątek wieczorem, tak by móc wszystko sobie przygotować przed startem. Ogarnąłem szybkie zakupy na kolację oraz śniadanie, plus małe co nieco na sam bieg. Jednak szczególnie chodziło mi tu o spokojne przygotowanie plecaka, który miał mi towarzyszyć przez całą trasę. Mógłbym pojechać do stolicy w sobotę z samego rana. Jednak musiałbym to zrobić w naprawdę porannych godzinach, mając do pokonania blisko 200 km. Świadomość startu w pierwszej grupie o godzinie 9.30, plus ponad 2 godziny spędzone w aucie, zmęczenie wynikające z pokonania takiego dystansu, poszukiwania miejsca parkingowego oraz pilnowanie zapasu czasu szybko i skutecznie odwiodły mnie od tego pomysłu.
W punkcie wydawania pakietów startowych pojawiłem się około 7.30. Wcześnie, jednak wolałem mieć zapas, niż się potem gdzieś “zakręcić” i nie zdążyć wszystkiego ogarnąć. Plan miałem taki, by mieć wszystko przy sobie i nic nie zostawiać w depozycie. Testowo zważyłem plecak po wrzuceniu do niego także pakietu startowego. Wynik około 11.5 kg – trochę sporo, biorąc poprawkę, że minimalna waga to 10 kg. Wiedząc, co mam jako balast zniknąłem na chwilę do toalety i opróżniłem niemal w całości jedną z 1,5 litrowych butelek wody, które miałem ze sobą. Finalnie na wadze pojawiło się 10,2 kg, czyli niemal idealnie, a plecak został przekazany do odpowiedniej strefy. Pozostało już tylko czekać na ponowne jego wydanie i sam start. Mogłem także w spokoju dokończyć konsumpcję tabliczki czekolady, której konsumpcję rozpocząłem kilka minut wcześniej.
Sam start odbył się bardzo sprawnie i nieco ponad 400 osób ruszyło na trasę. Z oczywistych względów najlepsi od początku narzucili ostre tempo. Jednak zdecydowana większość rozpoczęła spokojnie i na pierwszych kilometrach stawka była dość gęsta. Sam się zdziwiłem, że pierwszą pętlę niemal w całości przebiegłem – może w nie oszałamiającym czasie, za to nie odczuwając niemal żadnego dyskomfortu w czasie 38 minut. A nie będę przed wami ukrywał, że jest to znacząco różne bieganie od tego w stroju czysto sportowym. Domykając pierwszą pętlę ujrzałem komiczną sytuację. Kiedy to “Waciaki”, bo tak o sobie mówili do mikrofonu podtrzymywali “dmuchańca” z napisem META, by całkowicie nie zatorował drogi na kolejną rundę. Gdy na chwilę zwolniłem i wyciągnąłem telefon, by utrwalić na zdjęciu tę sytuację wszyscy tylko się uśmiechnęli.
O trasie można powiedzieć, że była praktycznie płaska. Typowych wzniesień na każdej pętli było w sumie dwa. Pierwsze – malutkie, dosłownie przebiegnięcie przez coś w stylu niewysokiego wału. Drugie stanowiące już większe wyzwanie, bo z przewyższeniem około 10 m, z podejściem i zejściem pod znacznym kątem. Pozostałe różnice wysokości były niemal nieodczuwalne, podbiegi i zbiegi były bardzo “rozciągnięte”. Dlatego spokojnie można było przypilnować dosłownie tego, gdzie stawia się stopy. A to, co pod nimi się pojawiało było naprawdę urozmaicone. Od asfaltu i płyt chodnikowych, przez ubitą ziemię, fragmenty z nawierzchnią żużlową, po leśne ścieżki ze ściółką lub błotem. Nudy nie było, a i pogoda swoje dołożyła. W mojej rundzie niemal cały czas była mżawka, chwilami drobny deszcz. To spowodowało, że na niektórych odcinkach trasy z każdą kolejną rundą warunki stawały się trudniejsze.
Finalnie po przekroczeniu linii mety uzyskałem wynik 2 h 44 min 41 sek i naprawdę byłem z tego bardzo zadowolony. Zwłaszcza, że tak, jak wspomniałem już wcześniej – było to w ogóle moje czwarte bieganie w tym sezonie. Pierwszą pętlę niemal w całości przebiegłem z oczywistych względów tempo nie było wysokie z racji dużego zagęszczenia na pierwszych kilometrach, zajęło mi to nieco ponad 38 min. Drugą ukończyłem jeśli dobrze pamiętam minimalnie po przekroczeniu 1 h 20 min. Trzeci raz przez bramę WAT minąłem po 2 godzinach. Mając świadomość, że upłynęła dopiero połowa limitu czasu przeznaczonego na ukończenie trasy, ostatnią rundę postanowiłem pokonać bardzo bezpiecznie. Postawiłem w znacznej mierze na szybki marsz z elementami truchtu. Przekraczając linię mety uśmiechnąłem się widząc czas poniżej 2 h 45 min. Obstawiałem, że będzie o wiele bliżej do pełnych 3 godzin.
Nina – to przez nią cała ta akcja
Jak wspomniałem na wstępie całe to zamieszanie zaistniało przez Ninę. Znamy się już ładnych parę lat, jednak był to dopiero nasz drugi wspólny (choć nie do końca) start w imprezie biegowej. Pierwszym był bieg w końcówce maja 2023 roku, na terenie Lotniczej Akademii Wojskowej w Dęblinie, gdzie odbył się Naukowo-Sportowy Piknik Lotniczy. Tym razem fizycznie było to o wiele większe wyzwanie, bo dystans półmaratoński, w umundurowaniu i z obciążeniem w postaci plecaka. Natomiast na LAW była to bardzo popularna “5”, do tego w stroju sportowym.
Póki co nie będę wspominał z jakim wynikiem ukończyła 15 Półmaraton Komandosa, może da mi znać i zgodzi się na jego podanie w tym miejscu. Ale jedno wam mogę zdradzić. Na mecie z jej ust poleciała naprawdę “soczysta” żołnierska wiązanka słów w odniesieniu do tego co zrobiła. W skrócie i bez ozdobników można to zawszeć w słowach – “po cholerę mi to wszytko było, nigdy więcej”. Po wszystkim ledwo chodziła, stwierdziła, że nogi to jej się chyba w tyłek wbiły, a stopy za chwilę odpadną. A jednak kolejnego dnia otrzymałem od niej wiadomość na jednym z komunikatorów – “za rok startujemy kolejny raz”. To chyba najlepsza zachęta i rekomendacja do podejmowania wyzwań, które tylko z pozoru wydają się nieosiągalne lub odległe w czasie.
Dlaczego się udało
Z oczywistych względów pominę tutaj aspekt treningu biegowego, bo takiego niemal w ogóle nie było w ramach przygotowań do tego startu. Jednak na wiele pozostałych zmiennych miałem wpływ i to znaczny. Teoretycznie wszyscy powinni wystartować w takim samym umundurowaniu i w większości dominował kamuflaż WZ93. Jednak można było wyruszyć w umundurowaniu innych służb, jeśli było się ich przedstawicielem. Dlatego zauważalne było także koszarowe umundurowanie policji, straży pożarnej czy też więziennej. Sam przy kolejnym starcie zapewne dokonam kosmetycznej zmiany stawiając na letnią wersję umundurowania wojskowego, a nie całoroczną. Jest ona nieco lżejsza i bardziej przewiewna. Jednak to będzie zależne akurat od pogody na, którą nie mamy wpływu. Dorzucić trzeba do tego wygodne obuwie, takie które solidnie trzyma stopę, ale jednocześnie jej nie uciska. Moje Bennony nie kosztowały majątku, a po przejściu ze mną już kilku sezonów, w tym przetrwaniu wielu obozów z moimi uczniami w Bieszczadach dopasowały się świetnie do moich stóp i mogę je mieć na sobie wiele godzin nie odczuwając dyskomfortu. Pod to należy założyć odpowiednią bieliznę. I nie chodzi mi tu o jej termoaktywne właściwości, a bardziej o zapobiegnięcie obtarciom w szczególności w okolicach pachwin przez jej przyleganie do ciała.
W trakcie przygotowań przedstartowych dostrzec dało się gigantyczną różnorodność plecaków. Od tych naprawdę małych, po wielkie, które wyglądały, jakby zostały wypełnione poduszkami. U mnie był to klasyczny 35 litrowy Wisport Whistler II. Można się zastanawiać, po co tak duży plecak? Jednak idealnie sprawdził się do balastu, który miałem. A były to 3 butelki wody mineralnej po 1,5 l każda, plus 2 hantelki, po kilogramie każda. To skleiłem “pancertaśmą” na płasko, następnie zawinąłem w ręcznik i ponownie skleiłem wspomniana taśmą. To stworzyło płaską i stabilną strukturę, która była w głównej komorze plecaka. Do środka trafił jeszcze polar, złożony w kostkę, koszulka na zmianę, plus kolejna z pakietu startowego. Po ściągnięciu wszystkich troków nic nie przemieszczało się w środku i dobrze przylegało do pleców. Dodatkowo szeroki pas biodrowy pozwalał odciążyć barki i poprawiał stabilność plecaka w trakcie biegu. Po przekroczeniu linii mety, oraz drugim ważeniu czasami naprawdę można było się zdziwić tym, co niektórzy wrzucili do swoich plecaków jako balast. Sklejone taśmą ze sobą butelki z wodą, hantelki, czy też krążki żeliwne były normą. To niektórzy potrafili naprawdę zaskoczyć i ze sobą zabrali segmenty gąsienic od “BWPa”.
Jeśli chodzi o odżywianie na trasie, to punkt regeneracyjny był dosłownie kilkadziesiąt metrów po rozpoczęciu kolejnej pętli. Po pierwszej złapałem tylko wodę i ruszyłem dalej. Po drugiej i trzeciej zatrzymywałem się na chwilę, by chwycić większą garść rodzynek i na spokojnie rozgryźć ją na 3-4 razy i popić wodą. Dzięki temu można było dostarczyć szybką dawkę cukrów prostych. Dalej na trasie sięgałem po żelki, których sporą paczkę miałem ze sobą w kieszeni spodni. Zaskoczyła także pogoda, choć osoby postronne mogłyby ją uznać z dość kłopotliwą. To w rzeczywistości nie było wcale tak zimno, jakby mogło się wydawać. A niemal ciągła mżawka i tylko chwilami drobny deszcz paradoksalnie zapobiegały przegrzaniu, będąc w umundurowaniu. Choć domyślam się, że było spore grono osób, którym wilgotność powietrza mocno dała się we znaki na trasie.
Próba porównania
W minionym – 2023 roku miałem dwa nieco odmienne starty od typowo ulicznych biegów na przysłowiową “dychę” czy “połówkę”. Pierwszy z nich był, jak się okazało w jego trakcie sporym szaleństwem. Moja wyobraźnia nie była przygotowana, na to, co mnie spotkało na trasie. Bieg Zielonych Sznurowadeł – błotnista masakra był dla mnie wtedy tym, czym dla Niny 15 Półmaraton Komandosa – wkroczeniem w całkiem inny wymiar biegania. Uczestniczyłem już w Runmageddonie i podobnych biegach terenowych z przeszkodami, duathlonach biegowo-rowerowych. Jednak po “sznurówkach” wiem, że dobrze mieć otwartą głowę i w pierwszym starcie na danej trasie spodziewać się niespodziewanego.
Drugim były schody – Wbiegnij na Varso Tower – inny wymiar biegania, dla mnie całkowita nowość. W tym przypadku wysiłek trwał zaledwie kilkanaście minut i dosłownie dał mi mocno w dupę. Mięśnie nóg dostały swoje, na szczycie zadziałały endorfiny i chyba tylko dlatego udało się ustać na nogach w trakcie udzielania wywiadu. W kolejnej edycji, wraz z chłopakami z mojej OSP postanowiliśmy, że do startu podejdziemy na”bojowo”, tak by jeszcze lepiej sprawdzić się w tym wyzwaniu. Każdy z tych trzech startów był diametralnie różny – choć komandosa i sznurówki łączył ten sam dystans. To każdy z nich w inny sposób pozwolił lepiej poznać własne ukryte możliwości i ograniczenia.
Moi uczniowie
Zawsze staram się wrzucić kilka fotek w “relacje”. Przyjemnie było odebrać informację zwrotną w postaci słów powodzenia przed i gratulacji po ukończeniu biegu. Gdy w poniedziałek moi uczniowie pytali, jak było, czy wszystko mnie boli, po co mi to wszystko w ogóle było? To wyciągałem z kieszeni medal i wspominałem – endorfiny na mecie wynagradzają wszelki ból i niedogodności, a satysfakcji nigdy nie poczuje ten, kto choćby nie spróbuje podjąć się takiego wyzwania.
Słowo do Waciaków
Mam nadzieję, że organizatorzy się nie obrażą, jeśli dotrze do nich ten tekst. W końcu tym słowem dopingowali własnych studentów w sytuacji wbiegania na kolejną pętlę lub kończenia tego wyzwania. Dzięki za możliwość udziału w tej pokręconej i szalonej akcji. Miło było oglądać was w akcji, tych przy “dmuchańcu” – zagrzewających do dania z siebie jeszcze więcej, ale i tych z przysłowiowych “krzaków”, którzy zabezpieczali trasę dla biegaczy. Choć w chwili obecnej nie jestem żołnierzem, to miałem zaszczyt wypowiedzieć słowa przysięgi. Dodatkowo w mojej pracy WZ93 nadal odgrywa bardzo ważną rolę. Dlatego tym bardziej się cieszę nie tylko z samego startu, ale także możliwości odbycia wielu rozmów z żołnierzami. Gratulacje dla całego zespołu za włożoną pracę, już teraz składam deklarację, że w 2025 roku ponownie podejmę przygotowane przez was wyzwanie.
Dramat
Muszę wam wspomnieć o jeszcze jednym humorystycznym akcencie tego dnia, który Nina dosłownie określiła jako “dramat”. 15 Półmaraton Komandosa to już z samej nazwy dystans nieco ponad 21 km. Dodatkowe kilometry wydreptałem także idąc na przystanek komunikacji miejskiej, przed startem spacerując po obiekcie WAT, a także po zakończeniu biegu. Pozostałem także na drugą rundę, by móc dopingować Ninę w jej próbie. Na ostatniej pętli wyszedłem do niej aż do “górki” i wspólnie pokonaliśmy ostatni kilometr. Po ceremonii medalowej, cyknięciu pamiątkowych fotek i jeszcze jednym małym spacerze z dodatkowym balastem miałem wracać komunikacją miejską na kwaterę. Spoglądając na rozpiskę oraz informacje z apki Jak dojadę kolejny raz stwierdziłem – nie czekam na autobus, ruszam z “buta”. Przede mną było blisko 5 km marszu. Choć większości może wydać się to nieco irracjonalne – ukończyłem półmaraton, wychodziłem kolejne kilometry, to nadal mam ochotę iść? Nawet nie przypuszczacie, jak przyjemny był to spacer. Satysfakcja i zadowolenie z siebie nadal krążyły w krwi, a w głowie powoli składałem myśli, które tutaj przeczytaliście. Mimo to Nina, gdy wysłałem jej info o tym, w jaki sposób wracam odpisała krótko – dramat. Uśmiechnąłem się i przyjąłem to jako dobry prognostyk przed kolejnymi wyzwaniami, które na mnie czekają.
Więcej wpisów w kategorii Nieobiektywnie
Więcej wpisów w kategorii My way
Więcej wpisów w kategorii Aktywnie
Więcej wpisów w kategorii Starty