Intensywny czas
W poprzednim moim wpisie wspomniałem, że środek czerwca do dla mnie było mega ogromne obciążenie. W sobotę 8 czerwca byłem na pokazach lotniczych, o czym mogliście przeczytać w moim poprzednim wpisie czyli Świdnik Air Festiwal 2019 – powrót po roku. Choć to dwudniowa impreza, to tym razem miałem na nią połowę czasu. W niedzielę rano, bo już przed godziną 7 siedziałem w busie do Warszawy. Następnie z “centralnego” przed godziną 11 wystartowałem do Ustki na kurs SERE.
W drodze
Nie powiem, by droga do Ustki była usiana różami. Z “centralnego” co prawda miałem bezpośredni pociąg do Słupska, a stamtąd przechwycić miał nas już wojskowy transport. To powiem wam szczerze, że w pociągu usiadłem dopiero na stacji w Gdyni – taki był tłok. Cały czas stałem na korytarzu, dobrze, że okna w przejściu dało się uchylić, bo inaczej człowiek by się zagotował. I to mimo niemal plażowego stroju. A tak, to przyjemny ruch opływającego pociąg powietrza chłodził przynajmniej głowę i wzrok spoglądający w dal.
Słupsk – miasto koksu i patoli?
Tak zatytułowałem pierwszy akapit wpisu KPP – 2 tygodnie w Ustce, które dały mi w kość, tym razem było dużo przyjemniej i weselej. Już na stacji, po wyjściu z pociągu okazało się, że podróżował ze mną Michał. Co prawda jechał dwa przedziały przede mną, w tym samym składzie, ale i tak bym się do niego nie przepchał. A po Gdyni, gdy mogłem już usiąść w przedziale, to nawet nie chciało mi się ruszać, tylko jeszcze się zdrzemnąłem jakąś godzinkę.
W środku dworca spotkaliśmy jeszcze Mirka, który także był z nami na KPP. Widzieliśmy jeszcze jakieś wojskowe plecaki, ale nie przyglądaliśmy się do kogo należały. Głód Michała, z resztą mój także był tak wielki, że musieliśmy jak najszybciej coś przekąsić. Skorzystaliśmy z niewielkiej knajpy na stacji, która mimo niepozornego wyglądu serwowała całkiem dobre jedzenie. Zwinęliśmy jeszcze potem dwójkę kursantów i czekaliśmy już na transport do samego Centrum Szkolenia Marynarki Wojennej w Ustce.
Pan komandor
Ze słupska odbierał nas pan komandor, o którym wspomniałem wam we wpisie o kursie KPP. Przywitał nas z uśmiechem na twarzy, bo naszą trójkę już dobrze znał. W kolejnych dniach był naszym opiekunem i wielokrotnie nas zaskoczył swoim niekonwencjonalnym zachowaniem w czasie kursu, ale o tym wspomnę nieco więcej w dalszej części wpisu. Zaraz po przybyciu do kadeta i bardzo szybkim wypakowaniu wszyscy obecni udali się na plażę, by zanurzyć w Bałtyku swe stopy.
SERE jak to ugryźć?
Najprościej SERE wytłumaczyć poprzez rozwinięcie tego skrótu. Od angielskich słów to Survival, Evasion, Resistance, Escape, co moglibyśmy przetłumaczyć jako przetrwanie, unikanie, opór w niewoli oraz ucieczka. To wszelkie działania podejmowane przez personel wojskowy na wypadek oderwania od sił własnych. SERE jako system szkoleń obejmuje trzy poziomy.
Poziom A skierowany jest do wszystkich żołnierzy i obejmuje on tak naprawdę tylko zajęcia teoretyczne. Poziom B skierowany jest zasadniczo do wszystkich żołnierzy, którzy wyjeżdżają na misje oraz niektórych osób z personelu dyplomatycznego – trwa on minimum 5 dni. Poziom C to już najwyższa półka i na niego kierowani są żołnierze jednostek specjalnych oraz dalekiego rozpoznania, piloci i personel latający. Dodatkowo wysocy przedstawiciele polskiego MSZ i pracownicy służb specjalnych pracujący poza granicami kraju. Jest jeszcze kurs SERE Vip, dla wszystkich oficerów od pułkownika wzwyż, to nieco okrojona wersja kursu B.
W praktyce
Jeśli chodzi o same zajęcia, to było trochę teorii, ale bardziej kadra instruktorska stawiała na praktykę. Wiadomo często drugiego nie zrobi się bez pierwszego. Jednak często krótki instruktarz wystarczał i nieco własnej inwencji by osiągnąć cel. Większość zagadnień z kursu była dla mnie przypomnieniem i utrwaleniem własnych umiejętności. Bo często wykorzystuję je na obozach kondycyjno szkoleniowych z moimi uczniami z klas mundurowych lub na koloniach, gdzie także prowadząc zajęcia z zakresu szeroko rozumianego surwiwalu.
Nie będę was oszukiwał, że potraktowali nas identycznie jak żołnierzy. Niestety nie mogli tak zrobić z racji tego, że jesteśmy cywilami. Wiecie, pojawić mógłby się temat jakiejś poważnej kontuzji i kto by za to wziął odpowiedzialność? Z tego samego powodu nie mogli nam również przekazać całej wiedzy, która obejmuje kurs SERE B. Jednak ciągnąć za język instruktorów można było wydobyć pewne smaczki, ale tych już wam nie mogę zdradzić. Niestety nie jest to wiedza ogólnodostępna i najzwyczajniej w świecie instruktorzy tych kursów jej nie udostępniają takim kursantom, jak my.
Co do wiedzy i umiejętności, które nam przekazano to stawiano dosłownie na podstawy podstaw. Mimo, że każdy z nas miał telefon i mógł swobodnie korzystać z Google Maps, to nikt tego nie robił. Woleliśmy się dobrze pobawić starymi technikami wyznaczając azymuty choćby za pomocą zegarka wskazówkowego, czy najzwyczajniej w życiu wpitego w ziemię kija. Nie wspomnę już o wykorzystaniu kompasów, gdzie jednym z naszych zadań był marsz na azymuty, mając do tego ograniczaną ilość czasu.
Duży nacisk instruktorzy położyli na metody pozyskiwania i uzdatniania wody. Bo bez niej tak naprawdę sprawnie jesteśmy w stanie funkcjonować maksimum 2 dni, potem we znaki daje się skrajne wycieńczenie. Zwłaszcza, gdy towarzyszy temu wysoka temperatura, a taką mieliśmy permanentnie. Kolejna uzyskanie i utrzymanie ognia. Wbrew pozorom mało kto potrafi rozpalić ogień bez zapałek lub zapalniczki, a wcale nie jest to takie trudne. Potrzeba tylko odrobinę chęci.
Jeśli mamy wodę i ogień to warto jeszcze pomyśleć o schronieniu. Nie ma co się bawić w namioty czy karimaty. Plandeka z Biedronki za 10 zł, kilka metrów sznurka, podłoga z warstwy świerkowych gałęzi i to wystarczy. Do tego tylko ognisko, które dostarczy ciepła i mamy komfortowe warunki. O jedzeniu celowo nie wspomniałem, bo bez niego o wiele dłużej da się wytrzymać niż bez wody. A wbrew pozorom wokół nas jest naprawdę wiele roślin, które można skonsumować.
Ania, Ania, Michał, Mirek
Poznaliśmy się na przełomie marca i kwietnia na kursie KPP, o którym już kilkukrotnie tu wspomniałem. Choć na początku za wiele nie rozmawialiśmy, to potem się to dość mocno rozkręciło i wymieniliśmy między sobą naprawdę sporo doświadczeń. Dlatego tym większe było moje i ich zaskoczenie, gdy ponownie spotkaliśmy się w Ustce. A najlepszym ku temu dowodem była wspólna konsumpcja rybki w jednej z usteckich knajp. Miło by było się kolejny raz spotkać na szkoleniach organizowanych przez MON.
Chudy, Żuku, Podoba i Korzeń
Nie mógłbym nie szepnąć słowa o instruktorach. Nie podam imion, ani nazwisk bo są nieistotne, ale mieli takie ksywki, jakie przeczytaliście powyżej. Szef – Chudy faktycznie był chudy i to dosłownie niemal jak deska w płocie. Żuku niepozorny, ale postawny i wreszcie Podoba tryskający wiecznie optymizmem. Korzeń, którego akurat brak na zdjęciu na początku był niczym “mruczek”, ale jak się rozkręcił, to okazał się człowiekiem z gigantycznym bagażem doświadczeń. Początkowo podeszli do nas z dużym dystansem. Nie wiedzieli, czego się po nas spodziewać. W końcu to nauczyciele przyjechali na kurs, a nie żołnierze.
Po kilku godzinach wszystko pękło. Raz z racji tego, że nie wszystko nam mogli powiedzieć, a my ciągnęliśmy ich za języki. Dwa zobaczyli, że my jesteśmy naprawdę pozytywnie pieprznięci, że nikogo tu nie ma na siłę. I wreszcie, że każdy chce zdobywać nową wiedzę. To bardzo szybko skróciło dystans między nami, a przez to nie baliśmy się pytać nawet o pozornie błahostki.
Gadżety
O gadżetach z kursu SERE tak naprawdę wszystko, właściwie to prawie bo 3 z nich zapomniałem pokazać na filmie. Zawsze na tego typu kursach dostajemy rzeczy do szkoły i dla nas samych. Tym razem tych pierwszych nie było. Dlatego skupię się na szybko na tych, które dostaliśmy do osobistego użytku. Najciekawszym był tarp 3x3m z którego, bardzo szybko można zrobić prowizoryczne schronienie. Do tego świetna busola, latarka, kubek termiczny, sztywna butelka, krzesiwo z gwizdkiem, lighstic oraz filtr do wody, plus mały ale świetnie opracowany biuletyn związany z tematyką SERE.
Jeśli chodzi o pozostałe rzeczy to dedykowana na kurs naszywka, wszelkiego rodzaju notesy i teczki, małą książkę kucharską. Do tego znaczek – wpinka z podwójną flagą Polski i NATO, wspólne zdjęcie w antyramie. Wskaźnik laserowy z latarką, koszulka, szczelny i wodoodporny worek na rzeczy, pendrive oraz płócienną torbę, w której to wszystko dostaliśmy. Plus do tego jeszcze stosowny certyfikat i pamiątkowy ryngraf. Dostawaliśmy jeszcze racje żywnościowe na poszczególne posiłki w czasie bytowania i właśnie jedna taka SR-ka mi dodatkowo pozostała po kursie.
Rybka i coca cola z lodem
Celowo wspominam o tym niemal na samym końcu. Czyli o rybce i coca coli z lodem, ciekawe kto odniesie się do tego w komentarzu, czyli doczyta aż do tego miejsca. Może odwrotnie, bo tak będzie chronologicznie. Wspominałem wam, że pan komandor to niezły artysta – dosłownie i w przenośni. Wyobraźcie sobie taką sytuację. Na dworze ponad 30 stopni, w cieniu niewiele mniej. Korzeń prowadzi zajęcia z pierwszej pomocy, 90% kursantów z wyczerpania permanentnie przysypia po 3 dniach kursu, na jego twarzy widać irytację. Nagle pojawia się pan komandor w rękach 2 duże butelki coca coli i 2 duże worki lodu. Szkoda, że nie mogliście widzieć min kursantów, dosłownie w 3 sekundy wszyscy się obudzili. Coś, o czym zwykli uczestnicy kursu SERE mogą tylko pomarzyć.
Wspomniałem słowo o rybce, i nie ma tu nic, co wiązałoby ją ze słynnym hasłem – rybka lubi pływać. W programie kursu mieliśmy samodzielne przygotowanie na ognisku między innymi kurczaka i ryby. Szybszy patent to zawinąć samą rybę, albo kurczaka w folię aluminiową i położyć je na rozgrzanych kamieniach przy ognisku. Czas niezbędny do przygotowania to w zależności od wielkości między pół, a pełną godziną. Jednak ja i jeszcze kilka osób zdecydowało się na wędzoną rybę. Instruktorzy pokazali nam jak zrobić wędzarnię z pałatki, jak wykonać ruszt. Z rybą nie robiliśmy tak naprawdę nic. Działał na nią tylko dym z tlącego się kawałka drzewa liściastego. Nie daliśmy nic, nawet soli czy pieprzu. Była to najlepsza ryba jaką jadłem w życiu i nic, a nic nie przeszkadzało mi to, że jadłem ją z kawałka kartonu.
Czy było warto?
Myślę, że to dla wszystkich była solidna odskocznia od rzeczywistości. Dla nas nauczycieli, bo to był ciężki okres w szkołach. Ostatni pełny tydzień czerwca to zawsze najwięcej pracy. Poprawki, rada klasyfikacyjna, czy wreszcie tony dokumentacji, przez którą trzeba się przebić. Tutaj ukłon w stronę dyrekcji, która pozwoliła mi na uczestnictwo w kursie SERE. Dla instruktorów także to było coś nowego, nie pracowali wcześniej z nauczycielami. Trzeba było całkiem inaczej do nas podejść, a i same zajęcia bardziej przypominały dobrą zabawę i stawianie małych wyzwań niż bardzo wyczerpujący cykl szkoleniowy. Każdy z nas wyciągnął właściwe wnioski.
Więcej wpisów w kategorii Nieobiektywnie
Więcej wpisów w kategorii My way