1,5 miesiąca ciszy, a nawet więcej
Nie trudno zauważyć, że w ostatnim czasie dużo mniej publikuję. Tak tekstów tekstów na blogu, jak i fotorelacji w socialmediach. Miejsce miała także dłuższa przerwa spowodowana moim półtoramiesięcznym wyjazdem na Kaszuby. Kolejny raz otrzymałem propozycję pracy na czas wakacji z Aktivą – firmą, która organizuje obozy sportowo-rekreacyjne dla dzieciaków. Ten czas mimo solidnego fizycznego kopniaka w tyłek wykorzystałem przede wszystkim na „reset”, który tak bardzo od dawna był mi potrzebny.
Aktiva – zawsze warto
To już siódmy raz w ciągu ośmiu lat, kiedy to zakontraktowało mnie biuro Aktiva. Niestety w ubiegłym sezonie miałem przerwę spowodowaną byciem w komisji naborowej do klas pierwszych liceum, oraz egzaminem zawodowym na stopień nauczyciela dyplomowanego. Tym razem obyło się bez problemów, kilka telefonów przeprowadzonych w miłej atmosferze i wszystko było jasne. Ponownie odwiedziłem Ostrów Mausz, a dokładniej Ośrodek Szkoleniowo – Rehabilitacyjny MAUSZ prowadzony przez Stowarzyszenie Rehabilitacyjno – Sportowe Szansa Start Gdańsk. Całość usytuowana jest na półwyspie mocno wcinającym się w Jezioro Mausz, bo jakże mogłoby być inaczej, jeśli chodzi o nazwy ze słowem Ostrów. Na miejscu wszystko, co potrzebne by aktywnie spędzić czas. Pełne zaplecze lokalowe, jak i baza sportowa na wysokim poziomie.
“Mały” upgrade
Po publikacji tego wpisu na blogu puściłem go w obieg między innymi na moim fanpage. Bardzo szybko dotarł do mnie pozytywny odzew odnośnie treści, którą zamieściłem szczególnie ze strony kadry. I to on sprawił, że wpis został poszerzony o kolejne osoby, z którymi się w tym sezonie się minęliśmy, a doskonale się znamy. Pisałem o nich w minionych latach, dzięki temu łatwo i szybko mogłem wpleść info do tego wielkiego opracowania. I tylko żałować mogę, że nie poznałem jednej osoby – Poli, nie mieliśmy mimo tylu lat na Kaszubach okazji wspólnie pracować. Liczę na to, że za rok dane nam będzie się poznać i nieco więcej dowiedzieć o tej dziewczynie. Dzięki temu macie okazję do tego, by poniżej poznać 99% kadry, która pracowała w tym sezonie z młodzieżą.
Kadra i nie tylko ona
Gdyby nie oni oraz dzieciaki, to taki wyjazd byłby dla mnie całkowicie bez sensu, a wyjazd na Kaszuby byłby tylko czasem straconym. A było wręcz odwrotnie. Choć zabrakło czasu, by zamieszczać na bieżąco relacje foto na fanpage, to mam nadzieję, że jeszcze uda się to nadrobić. Nie żałuję rozstania na nieco dłużej z soszalami, bo ponownie spotkałem ekipę składającą się z fenomenalnych osób. Byli w niej starzy wyjadacze, jak i przysłowiowe świeżynki. Osoby, z którymi pracowałem od samego początku, jak i takie, z którymi przez kilka lat mijałem się na turnusach i wiele takich, które zobaczyłem pierwszy raz na oczy. Były to osoby, które nie musiały wciągać żadnych białych proszków, by być na pozytywnym „haju”. Bo praca z młodzieżą wymaga niespożytych pokładów energii, pomysłowości i empatii, a oni ją mieli i oddali w pełni siebie dla nich. Poniżej postaram się wspomnieć choćby część z nich.
Kolejny raz bez podziałów
To co przeczytacie poniżej podszyte będzie nieco czarnym humorem i szyderą. Dlaczego właśnie nimi? Bo sami o sobie mówimy, że jesteśmy porąbani i nikt normalny nie robiłby tego, co my. Ci, którzy o sobie poniżej przeczytają, mam nadzieję, że przyjmą to z dystansem i odpowiednią porcją uśmiechu na twarzy. Wiadomo kadra, która była kolejny raz miała większą pewność siebie, znała ośrodek, ale także chętnie dzieliła się własnymi doświadczeniami w pracy z młodzieżą. Ten, kto był pierwszy raz, także dorzucał nowe pomysły do puli atrakcji, które realizowaliśmy na miejscu dla dzieciaków.
By nikt nie był pokrzywdzony to będzie alfabetycznie. W kilku słowach postaram się wspomnieć o tych, których udało mi się najlepiej zapamiętać lub udało mi się zrobić im udane zdjęcie. Przez kadrę w trakcie mojego sześciotygodniowego pobytu na Kaszubach przewinęło się około 50 osób, nie liczyłem tego aż tak dokładnie. Niestety ze smutkiem muszę muszę stwierdzić, że niektórym nie udało mi się zrobić w ogóle żadnego portretowego foto. Jeśli to tylko będzie to możliwe, to posilę się fotką z poprzednich lat, by zilustrować daną osobę.
O niektórych z tej zacnej ekipy mogliście już poczytać we wcześniejszych moich wpisach dotyczących wyjazdów na Kaszuby. Dlatego o nich postaram się tylko nieco uzupełnić informacje. O tych, których spotkałem pierwszy raz postaram się napisać kilka zwięzłych zdań, pokazując wam ich w nieco humorystyczny, ale także i celny sposób.
Aga i Olek – najczęściej w duecie
Jeśli mnie pamięć nie myli, to przez 7 lat moich wizyt w Mauszu byli drugim małżeńskim duetem w kadrze. Aga to stonowana i wyciszona osoba, swoim spokojem potrafiła rozładować każdą zaskakującą sytuację. Wokół Olka często krążyło słowo bambik, choć wcale nim nie był. W obozowej społeczności społeczności ukuł hasło – “głupi konkurs, głupie nagrody”. Zakochany w słoneczniku, którego namiętnie wszędzie łuskał, a następnie w wielkich ilościach konsumował.
Na co dzień oboje działający w Fundacji K2, która realizuje szeroką paletę szkoleń dla różnych grup wiekowych i docelowych. Dla obozowiczów prowadzili zajęcia podpisane na grafiku jako – survival. Jednak pod tą nazwą kryło się coś więcej. A mianowicie zajęcia z pierwszej pomocy, samoobrony oraz podstaw strzelectwa. Na miejscu był z nimi także ich syn – Patryk. Do tej pory zastanawiam się, jak ten sympatyczny chłopak wytrzymał w jednym miejscu przez 8 tygodni. Za to mógł skorzystać z zajęć prowadzonych przez wszystkich instruktorów z kadry.
Alicja – uśmiechnięta, ale i zakatarzona
To dziewczyna, która w swoim niepozornym ciele skrywała bardzo niebanalną osobę. Już nasza znajomość rozpoczęła się dość nietypowo. By dostać się do autokaru, który miał mnie przechwycić musiałem się dostać do Wrześni. Wiedziałem, że do pociągu, w którym już byłem pasażerem ma się dosiąść w Warszawie Oktawian (słowo o nim przeczytacie poniżej) oraz jeszcze jedna instruktorka. We wspomnianej Wrześni przejąć miał nas “Kabat”. Ten wielki człowiek na jej widok zapytał wprost – a ty dziewczynko masz “kartę obozowicza”? W odpowiedzi tylko usłyszał – ja jestem w kadrze i wtedy wszyscy szeroko otworzyliśmy oczy. W tak nieoczywisty sposób zaczęła się ta znajomość.
Alicja bardzo szybko dała mi się zapamiętać z dwóch powodów, a właściwie to z trzech. Pierwszym było to, że w trakcie dwóch turnusów swojej obecności w Mauszu zajmowała się głównie żeglarstwem. I choć z wyglądu jest to drobna i niepozorna dziewczyna, to wychodziło jej to naprawdę dobrze. Mimo wszytko nie uciekała także od prowadzenia innych zajęć. Niestety podobnie jak mnie dopadło ją w pewnym momencie jakieś dziwne choróbsko. W jej przypadku objawiało się to permanentnie zatkanym nosem i ciągłym dmuchaniem w chusteczki, by choć na chwilę był on drożny. Wreszcie to, co mi się w niej najbardziej podobało, to naturalny uśmiech, którym dzieliła się z wszystkimi dookoła siebie.
Angelika – Andża
Była obozowiczka, a od kilku lat w kadrze. Przeglądając kiedyś moje materiały z minionych lat trafiłem na wideo z mojego pierwszego sezonu na Kaszubach. Miała ze mną zajęcia z survivalu i jako jeszcze gimnazjalistka przechodziła, a chwilami wręcz przeczołgiwała się przez bagno pełne niezbyt przyjemnie pachnącego błota. Posiadaczka czarnego pasa w taekwondo. Jeśli dobrze pamiętam od zawsze na małym obozie.
Na miejscu prowadziła zajęciach z szeroko rozumianych sportów walki. Ale także doskonale odnajdywała się w grach zespołowych, jak koszykówka i siatkówka, czy choćby kwadrant. Niezastąpiona przy organizacji i przeprowadzaniu imprez wieczornych dla najmłodszych obozowiczów. Cztery lata temu pokazała jak wielki ma do siebie dystans, grając w naszej superprodukcji „Loczek nie płacze”.
Ania – królowa jest tylko jedna
To, co wryło mi się mocno w pamięć już przy naszej pierwszej wspólnej pracy na Kaszubach to jej dobitne słowa – „nie zrobisz mi zdjęcia, chyba że z ukrycia”. W takim razie za każdym razem polowałem, polowałem i na bezkrwawych łowach udało się cyknąć Ani w ciągu tych kilku lat nieco zdjęć, z resztą zawsze coś udaje mi się jej cyknąć, tylko w większości nie nadaję się to do publikacji. W całej kadrze sieje popłoch, bo była kierownikiem, ale jednocześnie potrafiła ten terror siać w taki sposób, że wzbudzała do siebie wielkie zaufanie tym, co robiła. Niezwykle pogodna, niemal zawsze uśmiechnięta. Posiadaczka psa o imieniu Negro, którego tym razem jednak z nami nie było na Kaszubach.
Ania – mały kiero
Z Anią poznaliśmy się dopiero w tym roku. Przez moje pierwsze dwa turnusy pracowaliśmy ze sobą nieco mniej z racji mojego większego zaangażowania na dużym obozie, a jej na małym. Dość często wspólnie widywaliśmy się na wodzie w trakcie prowadzonych zajęć z żeglarstwa. Więcej czasu za to mieliśmy na wspólne działania na moim trzecim (a ogólnie czwartym) turnusie, kiedy to otrzymałem “zsyłkę” na mały obóz. Jednak dla wszystkich w kadrze już od samego początku była Wodzem Czarną Stopą. Niesamowicie sympatyczna, empatyczna i z wielkim dystansem do siebie.
PS Nieco niżej dowiecie się o niej jeszcze jednej zaskakującej informacji.
Ania – może jednak Grażyna
Z Anią pracowałem pierwszy raz. Niestety z przykrością muszę stwierdzić, że jeśli zobaczyła mnie gdzieś na horyzoncie, to starała się tak ustawić, by ciężko było jej jakiekolwiek interesujące foto. Mam nadzieję, że w kolejnym sezonie uda się uzupełnić galerię zdjęć z Anią. Na miejscu zajmowała się głównie grami zespołowymi oraz zajęciami terenowymi. To, co bardzo polubiłem w niej, to charakterystyczna maniera i chrypa w mówieniu, które sprawiały, ze jej głos był bardzo specyficzny, ale i szczególnie dla mnie miły w odbiorze.
Ania – AniaAmy
Na początek nietypowa ciekawostka o tej dziewczynie – z wykształcenia jest cukiernikiem. I jak to sama czasami w rozmowach między nami wspominała, może jeszcze kiedyś wróci do tego fachu. Natomiast w Mauszu zajmowała się głównie zajęciami tanecznymi. Zazwyczaj miały one miejsce, co oczywiste na sali tanecznej. Jednak często na koniec zajęć wszyscy schodzili się na plażę oraz kąpielisko i tam prowadziła układy taneczne dla kilkudziesięciu osób jednocześnie z małego i dużego obozu. Niestety poniższe zdjęcie nie oddaje oddaje w pełni jej pozytywnej osobowości, ale było jedynym udanym foto portretowym, na którym była sama.
PS Dosłownie kilkanaście dni temu pod pseudonimem AniaAmy wypuściła swój pierwszy teledysk. Polecam zajrzeć i przekonać się osobiście, co udało się jej stworzyć wspólnie z KWAZZYm. Bo w tym miejscu i sytuacji będziecie mieli okazję o wiele lepiej dostrzec ten pokład energii, który w niej drzemie.
Ania – podobno się znamy
Obaj panowie o mieniu Bartek, o których także poniżej wspominam – w szczególności ten pierwszy twierdził, że się znamy, tylko tego nie pamiętamy. Na miejscu Ania pojawiła się na kilka dni prywatnie ze swoimi dzieciakami. Dzięki temu miała okazję nieco spędzić czasu w tym rozgardiaszu. A zapewniam was, że ma sobą więcej sezonów spędzonych na miejscu z Aktivą niż ja. Kilkukrotnie uczestniczyła z nami w nocnych planszówkowych sesjach integracyjnych. Nieocenionym było także jej wsparcie w trakcie nocnych strachów.
Aśka – wilczyca morska
Początki naszej współpracy osiem lat temu były można by powiedzieć, że szorstkie. Przy kolejnej okazji zatrybiło do tego stopnia, że wspólnie w lesie straszyliśmy dzieciaki na jednej stacji. Nasze fale i to dosłownie nadawały na bardzo podobnych częstotliwościach, bo często spotykaliśmy się na wodzie. Niestety często następowały sezony przysłowiowej mijanki w turnusach, kiedy nie dane się na było spotkać. Ponownie mieliśmy okazję wspólnie popracować dwa lata temu.
Specjalizuje się w żeglarstwie, jest sternikiem morskim, a nawet nie tak dawno temu opływała Przylądek Horn nie dając się Neptunowi. Duży dystans do siebie pozwala się jej zamieniać w czasie nie tylko wieczornych imprez dla dzieciaków w naprawdę ekscentryczne osobowości. Z racji wieku (kolejny raz nie byłem najstarszy w kadrze) i ogromu zdobytych doświadczeń często łagodziła mniejsze i większe spięcia, które pojawiały się w naszej pełnej energii ekipie. Od niedawna coraz bardziej aktywna na TikToku oraz Instagramie, jako mocno zakręcona specjalistka od zębów.
Bartek – tylko pozornie “głupek”
Ktoś, kto spotyka go pierwszy raz niewątpliwie mógłby go określić jako typowego głupka, albo przynajmniej dziwnego oszołoma. Charakterystyczna maniera mówienia, gestykulacja często oderwana od rzeczywistości. Kilka osób w kadrze tak tym zakręcił, że nie wiedziały, co o nim myśleć. Do tego stopnia, iż zastanawiały się czy z jego głową i ciałem naprawdę jest wszystko w porządku, czy wręcz przeciwnie jest z nimi coś nie tak. Muszę tutaj wspomnieć o Monice, która to podczas jednego z obiadów zadała mi jedno bardzo bezpośrednie pytanie odnośnie Bartka. Gdy je usłyszałem i mimowolnie kilka osób z kadry siedzących przy wspólnym stole, to nas zamurowało – początkowo szok, a po chwili gigantyczne rozbawienie. Bartek także je poznał i swoją odpowiedzią rozbroił ją tak, że niemal nie było czego zbierać. Jednak treść samego pytania i odpowiedź na nie na zawsze już pozostanie tylko do naszej wiadomości.
Ale jak to mówimy w naszej kadrowej rodzinie o stanie naszych umysłów – „wszystko dla dzieci”. W moim prywatnym rankingu Top 5 osób z największym dystansem do siebie jakie poznałem w swoim życiu. Przykładny mąż i ojciec, gdy tylko miał kilka minut był na stałym łączu ze swoją rodziną. Dawniej często zapraszał chłopaków z kadry, by małżonka i dzieciaki zobaczyli, z jakimi oszołomami pracuje. Niemal zawsze chętny do rywalizacji sportowej kadry, która codziennie miała miejsce w poobiedniej przerwie. Choć na naszym trzecim wspólnym turnusie mocno odpuścił w tym temacie. Niemniej do rywalizacji siatkarskiej kadra kontra obozowicze rwał się pierwszy. W parze z Żyłką stworzyli chyba najbardziej ekscentryczny duet rywalizujący w turnieju plażówki.
Bartek – pan talent
To, co bardzo lubię w tej pracy to możliwość poznania z pozoru zwykłych osób. Jednak po chwili okazuje się, że mają za sobą niesamowity bagaż doświadczeń. I tu pojawia się Bartek. Wraz z partnerem z duetu Melkart Ball – Jackiem wygrali pierwszą polską edycję programu Mam Talent. Mimo, że zwycięzca, to jednocześnie bardzo skromna osoba. Z przyjemnością słuchało się opowieści o tym, gdzie i przed kim miał przyjemność występować. Wystarczy choćby wspomnieć o Królowej Elżbiecie II, czy gwiazdach amerykańskiego kina. Będąc członkiem zespołu Cyrk Eloize w Kanadzie objechał znaczną część świata. Występował między innymi na Broadway’u w Nowym Jorku czy Las Vegas, w kanadyjskim Montrealu i Quebec, tureckim Istambule, czy australijskich Melbourne i Brisbane, nie wspominając o dużej liczbie występów w Europie.
Między zajęciami to śpioch, korzystający z każdej wolnej chwili na reset. Po zajęciach doskonały i życiowy rozmówca, dzielący się swoimi doświadczeniami. Pomysłodawca i główny reżyser występu gimnastycznego kadry przed całym obozem w trakcie naszej gali oskarowej. Jego niezaprzeczalny atut to świetny kontakt z młodzieżą i dzieciakami, dzięki czemu zawsze miał liczne grupy na fakultetach z akrobatyki.
Powyżej możecie spojrzeć na mały fragment występu duetu Melkart Ball, który znalazłem w serwisie Youtube. Dzięki temu będziecie mogli się przekonać, jak wielką pracę wkładał przygotowanie swoich występów.
Daria
Z Darią poznaliśmy się kilka lat temu. Już wtedy była pełną energii osobą, która chce i przede wszystkim wie, jak pracować z młodzieżą. Z dzieciakami prowadziła głównie zajęcia taneczne oraz crossfit. Bez niej nie obyła by się żadna dyskoteka, którą zawsze szybko i skutecznie rozkręcała. Jednak w wolnych chwilach nie odmawiała wspólnej gry kadry w siatkówkę plażową. Zawsze uśmiechnięta i promieniująca pozytywną energią.
Hubert – Hubi
Od kiedy pamiętam to zawsze na małym obozie. Żeglarz, świetny w swoim fachu. Zawsze dbający o swoją sylwetkę. Dawniej często mnie podpuszczał, żartując sobie ze mnie, kiedy na moim brzuchu pojawi się przysłowiowy “kaloryfer”. Zapewniałem, że on już tam jest, musiałbym go tylko odsłonić. Za to wygrywam z nim w naszym małym obozowym wyzwaniu – Bring Sally Up – Push Up Challenge. Kto nie wie, o co chodzi niech zajrzy na Youtube i sam podejmie się tej próby. Po poniższym zdjęciu wiadomo już, że nie bez przyjemności grający z nami w plażówkę.
Julia – a może jednak bardziej Falka
Jedno o Falce można powiedzieć, czego nie da się podważyć. Po uszy zakochana w siatkówce. Jeśli tylko była taka opcja, to zawsze grała z kadrą w ciszy poobiedniej w plażówkę. Pomysłodawczyni kadrowego turnieju, który wygrała, co ciekawe będąc razem w składzie z obozowiczem. Co poza siatkówką? Równie dobrze radziła sobie na crossfit, jak i zajęciach terenowych. W trakcie poodprawowych spotkań kadry rozgadana i bardzo towarzyska osobowość.
Julia – kawał przysłowiowej baby
Pojawiła się na czwartym turnusie. Jeśli chodzi o zajęcia to do realizacji dostawała niemal wyłącznie kajaki, bo od nich była specjalistką. Kilkukrotnie otrzymała w bonusie także zajęcia terenowe, flagi lub turnieje do poprowadzenia. Chwilami była zszokowana tym, co i w jaki prowadzimy, jednak zasada “wszystko dla dzieci” zadziałała i szybko wdrożyła się do często niekonwencjonalnych działań. Czasami udawało się ją wkręcić w planszówkowe rozgrywki lub zachęcić chwilę (z naciskiem na chwilę) do gry w spike. Od czasu do czasu nieco trudny charakter, ale i takie były niezbędne w kadrze, by nie było między nami zbyt nudno.
Julita – jestem piratem
Wulkan energii z przerwą między górnymi „jedynkami”. Zawsze było widać, że to, co robi sprawia jej wiele frajdy. Już to kiedyś o niej napisałem i kolejny raz to powtórzę – uwielbia robić z siebie „pozytywnego” głupka – wtajemniczeni wiedzą o czym mówię. W każdej chwili i miejscu udowadniała jak wielki ma dystans do siebie i tego, co robi w pracy – choć zawsze robiła to w pełni profesjonalnie.
Kajetan – Kajto lub Kajtek
Chyba jedna z najbardziej ekscentrycznych osób, które poznałem w kadrze w ciągu minionych kilku lat. Obozowy fach – żeglarstwo i zapewniam was, był w tym naprawdę dobry. Gdy się poznaliśmy dwa sezony temu rozpoczynał na dużym obozie, tym razem na małym. Po zajęciach, choć lepiej byłby powiedzieć, że po odprawach kadry często odwiedzał hangar nad jeziorem, gdzie w spokoju mógł siąść przy komputerze i popracować nad typowo informatycznymi projektami.
Także w tym sezonie po tym, jak zobaczył z jakimi wariatami pracuje, to od razu wiedział, że jest w odpowiednim miejscu i czasie. Jeśli chodzi o Kajtka to muszę wspomnieć jeszcze o jednym jego atucie, który objawił się w nie tak odległej przeszłości. Niekonwencjonalny architekt – nie uwierzylibyście, co ten gość potrafił skonstruować mając do dyspozycji tylko i wyłącznie gładką ścianę.
Kaśka – powalona i to dosłownie
Kaśkę poznałem w tym sezonie. Na początku nieco przestraszona, lecz szybko dotarło do niej, że pracuje z ekipą pozytywnie walniętych osobowości. Dzięki temu chętnie próbowała dla niej nowych rzeczy jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju aktywności. Specjalizacja kajaki, na zakończenie zajęć lubiła “zatopić” jedną lub dwie załogi. Jednak równie często można było ją spotkać także na zajęciach crossfit i koszykówki.
Kiedyś poprosiła mnie, bym pokazał jej kilka dźwigni i nieco ją poskładałem. Przypuszczam, że to może już na zawsze pozostać dla niej traumą w naszych wspólnych relacjach. Na zakończenie, przy ostatnim śniadaniu, bezpośrednio przed wyjazdem obozowiczów, kiedy to dziękujemy sobie wszyscy wzajemnie za 2 tygodnie wspólnej pracy poprosiła o ostatnią “akcję”. Nie spodziewała się, że przy wszystkich na stołówce wykonam na niej rzut przez biodro i dosłownie ją powalę. Po tej niespodziance nie chciała się do mnie zbliżać na dystans mniejszy niż kilka metrów. Mimo tych naszych wspólnych zajść powiem wam, że to świetna dziewczyna.
Krzysiek – rowerowy DJ
Tego łysego i permanentnie uśmiechniętego gościa poznałem jeszcze jako obozowicza. W Mauszu nie pełnił roli instruktora, ale za to miał inne bardzo ważne zadanie. Na ostatnim turnusie sprzątał i to dosłownie. Wraz z Pawłem przygotowywali na bieżąco część sprzętów do schowania w magazynach, garażach i innych schowkach. Nomen omen uczestniczył również w rozkładaniu całego grajdołka, z którego kadra i obozowicze mogli korzystać w trakcie wszystkich turnusów, które Aktiva zorganizowała nad Jeziorem Mausz.
Stałym zachowaniem Krzyśka było spóźnianie się na posiłki. W szczególności na śniadania. Często kadra małego obozu już wychodziła ze stołówki, a jego jeszcze nie było przy stole. Mimo to poczuciem humoru i dystansem do wszystkiego potrafił rozładowywać w kilka sekund wszelkie wszelkie sytuacje gastro.
Kuba – po prostu Kubson
Ten przesympatyczny gość mimo początkowego wycofania i odrobiny niepewności bardzo szybko złapał wiat w żagle i to dosłownie. W nich się specjalizował, choć na same zajęcia potrafił się tak zamaskować w pokaźną liczbę warstw ubioru, że dzieciaki ledwo go rozpoznawały. Wspólnie ze mną i Pawłem oraz Finkiem i Miśką dzieliliśmy piętro w domku na małym obozie. Mimo stosunkowo niewielkiej przestrzeni życiowej szybko wypracowaliśmy odpowiednie schematy działań, by wyciągnąć z tej sytuacji maksimum dostępnych możliwości. Wieloletni działacz w strukturach harcerskich, co w kilku przypadkach zaowocowało niestereotypowym podejściem do pewnych tematów i rozwiązań, które następnie zostały zastosowane.
Cecha charakterystyczna Kuby to dredy, z których to historią zapoznał całą kadrę małego i znaczną część dużego obozu. Jednak zawsze potrafił je w taki sposób okiełznać, By były pozytywnym akcentem jego wizerunku. Zdradzę wam jeszcze jedną informację o nim, ale nie mówcie o tym nikomu. Jeśli uważnie czytaliście ten elaborat, to nieco wcześniej wspomniałem o Ani – małym kiero. To mama Kuby. Ciekawie było wspólnie usiąść z nimi nie tylko na odprawie małego obozu i posłuchać pełnych emocji wzajemnych dyskusji. Czasem było cicho i spokojnie, czasem z większą dawką emocji, jednak zawsze z solidną porcją dystansu do siebie i humoru.
Larysa – blondyna
Powiem wam szczerze, że pierwszy raz w życiu spotkałem dziewczynę, która ma na imię Larysa. Jeśli zaś chodzi o naszą wyżej wspomnianą blondynę. To kolejna dama w kadrze posiadająca niesamowity i unikalny uśmiech. Aż żałuję, że nie udało mi się jej zatrzymać w klatce czasu w taki sposób, jak ogarniała to moja wyobraźnia.
Jeśli chodzi zaś o zajęcia to równie dobrze dawała sobie radę z kajakami na wodzie, co z konkurencjami lądowymi. Tutaj dawała popis swoich umiejętności, prowadząc głównie wymagające dużego fizycznego zaangażowania aerobik oraz crossfit, a także nieco luźniejszy w formie taniec, ale nie unikała także siatkówki, czy unihokeja, zajęć terenowych, a nawet flag. Pisząc wprost – uniwersalny żołnierz. W wolnych chwilach stale próbowała doskonalić swój warsztat, jeśli chodzi o umiejętności związane z windsurfingiem.
Magda – kiero
Podobnie, jak Ania (królowa) w trakcie jednego z moich turnusów pełniła rolę głównego kierownika tego całego zamieszania. Jednak w porównaniu do niej prezentowała całkowicie inny styl zarządzania zasobami ludzkimi. Jeśli dosłownie nie pełniła tej roli, bo prowadziła zajęcia z obozowiczami, to najczęściej na wodzie. Doskonale radziła sobie na desce z żaglem, gdy powiewało nieco mocniej to z Pawłem urządzali sobie wyścigi po Jeziorze Mausz. W pierwszym kontakcie surowa osobowość, po bliższym poznaniu pozwalała sobie na pokazywanie całą sobą wielu pozytywnych emocji.
Marcin – tenis czy ręczna
W tym sezonie tylko na chwilę i to dosłownie, na kilka godzin odwiedził Ostrów Mausz ze swoją dziewczyną. Ale muszę wspomnieć o nim w kilku słowach. Poznaliśmy się w 2019 roku, po tamtym sezonie na kilka lat zawędrował do Australii. Dawniej człowiek o słabych “nerwach”, już po 2 dniach wyprowadził się do kolegów za ścianę. Podobno nie wytrzymywał mojego nocnego chrapania. A tak na serio to świetny tenisista, który każdemu potrafił dać jego solidną lekcję. Na piasku mistrz wkręcania bramek w piłce ręcznej plażowej, kadrowym meczykom siatkówki plażowej także nie odmawiał. Nocami gość od szybkiego analizowania instrukcji gier planszowych i natychmiastowego wprowadzania ich w życie, często spędzając przy wspólnym stole długie godziny.
Marek – Boss i to dosłownie
Mimo już wielu lat i kilku wpisów “popełnionych” na blogu odnośnie moich wyjazdów z Aktiwą nad Jezioro Mausz, to pierwszy raz wspominam w nim o Marku. Bez niego niego cały ten grajdołek nie ruszyłby z miejsca. To właśnie on z małżonką – Panią Izą zaprosili mnie do współpracy w 2016 roku. Pamiętam to, jak dzisiaj. Szybki i zwięzły w treści telefon – chcielibyśmy zaprosić pana do współpracy w okresie wakacji. Potrzebowali w tamtym czasie gościa takiego, jak ja – tak wiem, brzmi to bardzo nieskromnie. Takiego, który mógłby poprowadzić zajęcia z samoobrony oraz survivalu – faktycznie to głównie nimi zajmowałem się w pierwszych latach moich wyjazdów. Na pytanie skąd mają mój telefon padło rozbrajające – kilka lat temu wysłał pan do nas swoje CV. W tej sytuacji bycie wf-istą tylko dawało mi dodatkowy atut w postaci bardzo uniwersalnych umiejętności jeśli chodzi o prowadzenie pozostałych zajęć.
Kilka lat temu, kończąc jeden z moich sezonów zawarliśmy mały, wielki zakład. Dotyczył on tego, który z nas straci więcej kilogramów na wadze do kolejnego spotkania. By było sprawiedliwie ustaliliśmy, że uwzględniamy w tej rywalizacji procent utraty wagi, a nie dosłownie ubytek kilogramów. Udało mi się wygrać to starcie, a nagroda Marku, którą wtedy otrzymałem od Ciebie nadal jest w moim posiadaniu.
Mimo swojego wieku jestem pewien, że swoją sprawnością mógłby zaskoczyć 99% dzieciaków, dla których organizował wyjazdy. Kilkanaście lat temu aktywnie aktywnie uprawiający lekkoatletykę. W Mauszu częściej można było go spotkać na boisku do koszykówki, kiedy to dawał się zaprosić do prostej gry w “króla”. Ewentualnie na korcie tenisowym, gdzie równie dobrze sobie radził z każdym przeciwnikiem, który podejmował się z nim rywalizacji. Z siatkówką także za pan brat, czego dowodem był udział w meczu kadry przeciw obozowiczom, który po zaciętej rywalizacji oczywiście udało się nam wygrać.
Marek – Wiluś
Niepozorny, niemal zawsze z czapeczką marynarską na głowie. Cichy i nie rzucający się w oczy, a przy tym dusza towarzystwa. Podobnie, jak dwa lata temu pojawił się wspólnie ze swoją małżonką Darią, oraz trzema pełnymi energii synami. Szczególnie dwóch najmłodszych często bywało gwiazdami w miejscach, w których to się pojawiali. Niemal zawsze wprawiali wszystkich w osłupienie poziomem swojego ogarnięcia, bez względu na sytuacje, w których się znajdowali.
Mistrz szanty i gry na ukulele, ale także słownej improwizacji do świetnie wszystkim żeglarzom znanej melodii Morskie opowieści. Niestety tym razem nie było dobrej okazji, by posłuchać choć dłuższą chwilę, jak miksuje szanty. Mistrz oszczędzania energii i kumulowania jej w sobie. W swojej magicznej torbie zawsze miał przy sobie wszystko co pozwalałoby mu przeżyć na wodzie i nie tylko w niej. O sobie często mawiał, że jest majsterkowiczem, który wszystko naprawi, ale czasami też coś popsuje, by było co robić.
Marcel – siatkarz, ale i krzykacz
Poznaliśmy się w tym sezonie. Podobnie do Michała można by o nim także powiedzieć elegancik. W trakcie zajęć głównie wystawiany do gier zespołowych koszykówki i siatkówki. W wolnym poobiednim czasie namiętnie grał w siatkówkę, choćby w kadrowym turnieju zorganizowanym przez Falkę. Niestety, gdy gra mu trochę nie szła to strasznie się denerwował i puszczały mu nerwy – zwłaszcza w kierunku turniejowej partnerki, o której także nieco niżej wspomnę słowo.
Jednak poza siatkówką naprawdę wyluzowany gość, z wielkim dystansem do siebie. Nie będę wam zdradzał akurat tej tajemnicy. Jednak ten, kto był na miejscu i widział go w akcji doskonale wie, o co mi chodzi. Świetnie współpracujący tak z młodszymi, jak i starszymi obozowiczami.
Martyna – zakręcona
Blondynka, choć nieco zakręcona to także i opanowana. Dawniej mało mieliśmy styczności ze sobą. Jadnak tym razem było nieco więcej okazji do wspólnych działań, i to nie tylko w trakcie zajęć dla obozowiczów. Specjalistka od tenisa ziemnego, ale czasami udawało się ją namówić także na inne aktywności ruchowe. Osoba z genialnym poczuciem humoru, dystansem do siebie, a do tego lubiąca czasami głośniej krzyknąć. Obyśmy się spotkali w kolejnym sezonie na Kaszubach i miał okazję, by cyknąć Ci kilka zdjęć więcej, niż w tym sezonie.
Mateusz – Mati, ewentualnie Żyłka
Przez dwa tygodnie mój współlokator. Specjalista od tenisa, gdy tylko mógł, to zarażał do niego dzieciaki. Jajcarz jakich mało, zawsze chętny do zrobienia jakiegoś wkręta. Często w dyskusji nie do końca było wiadomo, czy mówi całkiem serio, czy robi sobie przysłowiowe jaja. Ale to było w nim najlepsze, ta nutka niepewności, gdy czekało się na odpowiedź na zadane pytanie – to dzięki temu zawsze było wesoło, bez względu na to, czego dotyczyła dyskusja.
Kolejna osoba z puli świetnych graczy w siatkówkę. Genialny organizator czasu wolnego między kolejnymi zajęciami. Nawet kilka minut dostępnego czasu było zawsze spożytkowane na zamknięcie oczu i naprawdę szybką drzemkę. Nawet do porannego budzenia dzieciaków nastawiał budzik maksymalnie dwie minuty przed godziną „zero”.
Mateusz – po prostu Mati
W kadrze pełniący rolę żeglarza i świetnie wywiązujący się z tej roli. Zawsze aktywny w poobiednich przerwach, w minionych latach zostawił wiele potu na boisku do plażówki. Pozornie bardzo spokojny i stonowany gość. Wieczorami, szczególnie po niekończących się odprawach genialny kompan do grupowych pogaduch oraz wycinania sobie wzajemnie numerów.
Michał – przystojniak
Michał to taki gość, można by powiedzieć, że z estymą, a do tego elegancik. Zadbana i nienaganna fryzura. Specjalista od windsurfingu, którego to prowadził wręcz ze stoickim. Kilka lat temu dało się zaobserwować także, że mocno wkręcił się w żagle, ale to chyba dzięki Pawłowi i jego małej „łupince”. Z drugiej strony za pan brat z tenisem, z którego zajęciami także świetnie by sobie poradził.
Znaczną część wolnego czasu, o ile się taki znalazł poświęcał na nasze kadrowe, poobiednie gry w siatkówkę plażową. Wspólnie zagraliśmy w kadrowym turnieju, zajmując w nim drugie miejsce. Choć nikt nie stawiał w nim na nasze tak wysokie miejsce. W rywalizacji grupowej rozbijaliśmy naszych przeciwników siłą spokoju i żelazną konsekwencją w obranej taktyce gry.
Mikołaj – po prostu Miki
Poznaliśmy się na czwartym turnusie. Mimo, że on na dużym, a ja na małym obozie to bardzo szybko wskoczyliśmy na podobne fale. To zaowocowało wieloma wspólnymi akcjami, zwłaszcza między zajęciami. Szybko dał się namówić mi oraz Pawłowi na wspólne potyczki w grze zwanej spike. Mimo początkowych wątpliwości bardzo szybko się w niej zakochał i to z wzajemnością.
Co do zasady tenisista i świetnie się w tym fachu realizował. Wspólnie z Oliwką, szybko odnalazł wspólny front, na którym to realizowali fakultety z odbijania piłeczki o kort. W poobiedniej przerwie raczej nie było kłopotu z tym, by namówić go na kadrowe rozgrywki siatkówki. W wieczornej, bardzo luźnej rozmowie okazało się, że mamy wspólnego bardzo specyficznego i charakterystycznego znajomego. Niestety nie mogę wam zdradzić, kto to był. Wystarczy, że we dwóch mieliśmy niezły ubaw, gdy wyszło na jaw, jakie to mamy “znajomości”.
Monika – łamacz kręgosłupów
Z Moniką poznawaliśmy się w drodze. Tak, nie jest to żart. Pierwsze spojrzenie twarzą w twarz miało miejsce na parkingu w Lubinie przed Kauflandem. Już wtedy pokazała, jak świetnie zorganizowaną jest osobą. Tak umiejętnie ogarniała przyjmowanie dzieciaków do autokaru, że mi oraz Krzyśkowi (tak temu łysemu) pozostało już tylko sprawdzanie, czy wszystko się zgadza w “papierkach”, które dzieciaki zabierają ze sobą. Również wtedy wyszło na jaw, że wspólnie będziemy pracować na małym obozie. Po bliższym poznaniu okazała się bardzo ciepłą i empatyczną osobą. To, co już na początku mnie w niej urzekło to niebanalne spojrzenie oraz uśmiech i równie magnetyczny niski ton głosu.
Szybko swoją postawą pokazała, jak bardzo jest wszechstronna. W obozowym rozgardiaszu niewątpliwie została zapamiętana, jako osoba biegająca w białej “piżamie”. Choć tak naprawdę był to dobok, w którym prowadziła zajęcia sportów walki. Zdradzę wam w małej tajemnicy, że jest posiadaczką czarnego pasa w taekwondo. Jednak równie często można było ją zobaczyć na boisku do koszykówki, gdzie także czuła się, jak ryba w wodzie. Zajęcia terenowe, flagi, czy kwadrant także nie miały przed nią tajemnic. Świetna organizatorka zabaw i imprez integracyjnych dla dzieciaków z małego obozu – zwłaszcza tych z wodą w roli głównej.
Dość szybko zdradziła to, że posiada pewne unikalne umiejętności. Jest fizjoterapeutką z bardzo szeroką paletą doświadczeń w naprawianiu ludzkiego ciała – koniecznie zajrzyj Fizjoterapia Monika Cherek. To sprawiło, że miała do siebie kolejki przysłowiowych pacjentów. Niektórych uciskała łapkami, po innych deptała stopami i to dosłownie, zdarzali się także tacy, co ich tejpowała plasterkami. Jeszcze innym wbijała igły, ale nie pytajcie mnie, gdzie wolę tego jednak nie dociekać. Niemniej zawsze była skuteczna w swych działaniach. Mi wystarczyło tylko to, że raz podeszła do mnie, z zaskoczenia złapała mnie za głowę i szarpnęła raz w prawo, raz w lewo. Wszystko przeskoczyło mi w odcinku szyjnym kręgosłupa. Początkowe odczucie było przerażające, jednak po chwili pojawił się błogi stan odprężenia. W kolejnych dniach tylko uśmiechałem niezobowiązująco do Moniki, by w szybkim manewrze powtórzyła ten zabieg.
Monika – zawsze uśmiechnięta
Poznaliśmy dwa sezony temu, choć z Aktivą współpracuje już od kilku lat. Drobna i niepozorna, bo raczej do wysokich osób nie należy. Za to dynamit energii uwalnianej szczególnie w trakcie zumby i innych tańców. Najpiękniejszy uśmiech wśród kadry, dzięki któremu od razu przy niej robiło się człowiekowi raźniej. W ciągu kilku minut potrafiła się zamienić w “faceta” i to dosłownie, przez co naprawdę trudno było ją czasami wyłapać w tłumie chłopaków. Dziewczyna, jak się okazało z fotograficzną przeszłością.
Natalia – na desce i z pędnikiem w dłoniach
Każdy, kto spojrzy na tę drobną i niepozorną blondyneczkę nie podejrzewałby, że doskonale potrafi okiełznać wiatr. A radziła sobie z nim mając stopy na desce, a rękoma kontrolując pędnik. Wniosek z tego był tylko jeden, jej główną specjalizacją w Mauszu był windsurfing. Z czystej ciekawości przejrzałem kadrową grupę na WhatsApp i okazało się, że w rozpiskach zajęć nie miała nic innego niż tylko te zajęcia.
Jednak nie samym windsurfingiem człowiek żyje. Doskonale odnajdywała się przy współorganizacji imprez wieczornych dla dzieciaków i dyskotek. Wielki plusik dla Natalii za to, że nie odmawiała kadrowym karcianoplanszówkowym nocnym pojedynkom w naszych ulubionych gierkach – Sabotażyście, czy też w Wirusie.
Natalia – miotacz vel Natan
Softballistka, ale również czynnie grająca z mężczyznami w baseball. Najszybsza kobieca ręka, jaką znam i to dosłownie. Jej rzuty nawet z odpowiednią rękawicą do chwytów piłki obawiałbym się łapać. Dawniej chętnie uczestnicząca w siatkarskiej rywalizacji, tym razem nieco wycofana w tym temacie. Podobnie jak większość kadry nie stroniła od żartów z samej siebie oraz całej ekipy. Po odprawach kadry jedna z kilku osób, które z przyjemnością pozostawały przy stole, by pograć w planszówki.
Oktawian – Okti
Kadrowy wariat, obdarzony przez naturę nie tylko gigantycznym dystansem do siebie, ale i zacnym wzrostem. Instruktor sportów walki, bezpośrednio przed przyjazdem na obóz obronił pracę na Bialskim AWF-ie, który także ukończyłem jako student. Rozpoczął nie tak dawno swoją przygodę z walkami w MMA. Mam nadzieję, że osiągnie w nich jak najwyższy poziom, rywalizując z najlepszymi w swojej kategorii wagowej.
Nie będzie chyba zaskoczeniem, jeśli wspomnę przy jego osobie o kadrowych meczykach siatkówki plażowej. Bez jego podrygów nie mogłaby się także obyć żadna taneczna impreza, na których to był wręcz gwiazdą wielkiego formatu. Zawsze skory do wygłupów i straszenia dzieciaków na stołówce w trakcie posiłków. W trakcie jednego z obiadów zrobił takie show, że przy konsumpcji ruskich pierogów, że zbiegł się na to widowisko nie tylko mały, ale i także duży obóz.
Ola – moja dziura w przeszłości
Myśląc o Oli, pierwsze, co podpowiada mi moja pamięć to żagle. Nie wiem dlaczego, ale w mojej głowie zakodowała się myśl, że poznaliśmy się dopiero w tym roku. Jednak przeglądając zdjęcia dwa sezony wstecz (niestety skleroza nie boli, a czasami powinna) okazało się, że mamy fotki, kiedy to wspólnie z Kajtem byliśmy na aktivowych łódkach. W tym sezonie kilkukrotnie mieliśmy grupę dzieloną pół na żaglach. Pewnego razu postanowiła mnie zaskoczyć, podpłynąć, by być burta w burtę i oblać mnie i moją załogę wodą. Postanowiłem się nieco zemścić i na kolejne wspólne zajęcia zawsze zabierałem na pokład wiadro, które to służyło do wodnego abordażu.
Jeśli miała prowadzić zajęcia poza wodą, to niemal zawsze na piasku. I co ciekawe nie było to błogie i bezczynne plażowanie. Tylko piłka ręczna plażowa, której była wielką propagatorką. Większość z nas miała z nią choćby minimalną przygodę wersji halowej, w szkole podstawowej lub średniej. To jednak z jej plażowym odpowiednikiem styczność miał zaledwie mały ułamek procenta naszego społeczeństwa. I to próbowała naprawić Ola, starała się dać szansę wszystkim, którzy chcieli spróbować tej gry zespołowej w całkowicie innym wymiarze, niż znamy. Dodam o niej jeszcze tylko jedno zdanie – doskonały kompan do wieczornych integracji kadry, czy to jeśli chodzi o dyskusje na różnorakie tematy, czy też do planszówkowe rozgrywki.
Ola – panna młoda
Dziewczyna, która na miejscu zajmowała się głównie tańcem i to przy każdej okazji. Nie tylko w czasie zajęć dla poszczególnych grup, ale także zapraszając do wspólnej zabawy w trakcie dyskotek. Podczas jednej z takich imprez zatytułowanej – polskie wesele. Dała się wspólnie z Pawłem wkręcić we wspomniane wesele. Czasami potrafiła się zamienić w Pocahontas, do tego stopnia, że wiele osób nie potrafiło jej rozpoznać w nowym wizerunku. Nie odmawiała także integracjom przy karciankach, kiedy to pokazywała, jak wiele żywiołowości w niej drzemie.
Ola – tenisistka
Cicha i skromna dziewczyna, która większość czasu spędzała na małym obozie. Dlatego mieliśmy stosunkowo mało okazji do rozmów. Choć kilka dyskusji popełniliśmy w trakcie wspólnych imprez integracyjnych dla młodszych i starszych obozowiczów. Na miejscu zajmowała się głównie tenisem i to najczęściej w pobliżu kortu najłatwiej było ją znaleźć. Kiedy to dzieciakom starała się wpoić zasady skutecznego korzystania z rakiet, tak by piłki lądowały w wybranym miejscu kortu.
Olga – czyżby dziewczyna ze wschodu
W tej niepozornej dziewczynie było coś zaskakującego. Większość z nas sądziła, że przyjechała zza naszej wschodniej granicy i szybko opanowała język polski. Prawda była jednak nieco bardziej nieoczywista. Faktycznie było w niej wiele wspomnianych korzeni, jednak odziedziczyła je po dziadku. Specyficzna maniera mówienia i “zaciągania” pewnych słów tkwiła w niej bardzo mocno. A to niezaprzeczalnie dodawało jej osobistego uroku. Przyjemny i nisko wibrujący ton głosu sprawiał, że przyciągała do siebie, jak magnes. Niezwykle sympatyczna, empatyczna i roztaczająca wokół siebie aurę pozytywnej energii, co bardzo mocno doceniały dzieciaki.
Jeśli zaś chodzi o same zajęcia, to brylowała na wodzie – prowadząc windsurfing. Z wielką przyjemnością obserwowało się ją w trakcie pracy z młodszymi, jak i nieco starszymi dzieciakami. Wspólnie z Pawłem oraz Mikołajem wciągnęliśmy ją w świat spika. Dzięki temu do maksimum wykorzystywaliśmy okienka czasowe pomiędzy kolejnymi blokami zajęć. Nie pamiętam, by udało się Olgę wkręcić w nocne karcianki – może mnie poprawi w komentarzu pod tym wpisem jeśli się mylę. Jednak z ochotą i przyjemnością siadała do nich z nami na chwilę w trakcie ciszy poobiedniej, gdy byłem na małym obozie.
Oliwia – loczek, ale przede wszystkim moja psiapsióła
W Mauszu pierwszy raz spotkaliśmy się w 2017 roku – naprawdę dawno temu. Co ciekawe było skromnie i nieoczywiście – może nawet nieco surowo. Nasz ostatni wspólny raz na Kaszubach był dwa sezony wstecz. Jednak to wynikało z moich zawodowych zobowiązań w 2022 roku, a nie jej nieobecności na Kaszubach. Prywatnie bardzo mocno związana z softballem i baseballem – z mamą prowadzi Akademię Baseballu Sharks. W trakcie naszej współpracy to właśnie nim się głównie zajmowała. Jednak na swoim drugim turnusie prowadziła wspólnie z Mikim fakultety z tenisa. Często jako jedna z pierwszych znikała po odprawach, by się najzwyczajniej w życiu wyspać. Jednak kilkukrotnie udało się ją na mówić na karcianki nie tylko w ciszy poobiedniej, ale także po kończących dzień odprawach kadry.
Choć skromna, co do swoich gabarytów, to jednocześnie wielka, jako przytulas. Mimo swojego wieku posiadająca za sobą wiele życiowych doświadczeń. Znaczne grono kadry było bardzo zaskoczone, gdy w ich obecności Oliwia powiedziała o mnie – przyjaciel. Bardzo cenię takie słowa. Było to dla mnie wielką nobilitacją, a jednocześnie także gigantyczną odpowiedzialnością. Wielką przyjemnością było mieć się dla siebie przez cztery tygodnie. Szczególnie dla tych rozmów, które udało się nam wspólnie przeprowadzić. Cieszę się, że mieliśmy się tak blisko siebie przez4 tygodnie, a nie tylko przez kilka godzin w trakcie spotkań przy kawie w „Maku” raz, maksymalnie dwa razy w roku.
Parycja – Patka
Podobnie, jak kilka innych osób w kadrze zakochana w siatkówce, którą często dostawała do realizacji jako zajęcia z dzieciakami. Jeśli chodzi o kadrowe potyczki w tej dyscyplinie, a tym bardziej w trakcie wspomnianego wcześniej turnieju w składzie razem z Marcelem tworzyli najbardziej hałaśliwy duet z wszystkich grających par. Gigantyczne poczucie humoru i dystans do siebie dawały świetne rezultaty przy wszelkiego rodzaju imprezach, które organizowaliśmy dla dzieciaków.
Patrycja – Pati, Patka
Śmiało można o niej powiedzieć weteranka. Drobna i niepozorna brunetka, ale także i mocny charakter. Jeśli wymagałaby tego sytuacja to obstawiam, że byłaby w stanie poprowadzić niemal każde obozowe zajęcia. Wymagająca, ale jednocześnie bardzo empatyczna wobec kadry. Wszelkie drobne i większe napięcia rozładowywała ciepłym tonem głosu i rozbrajającym uśmiechem. Niepozorny głos często nie znosił sprzeciwu. Potrafiła się na nas solidnie wkurzyć, ale już po kilku sekundach potrafiliśmy ją udobruchać i wszystko wracało do normy w naszych kontaktach.
Patryk – po prostu Rusek
Pracowaliśmy ze sobą kolejny sezon, szósty jeśli się nie mylę. To przekładało się na wiele pozytywnie zakończonych działań. Dwa lub trzy sezony wstecz, w trakcie biwaku na lagunie śmiechem żartem rzucił do dzieciaków, że mógłbym być jego ojcem. Gdybyśmy czysto matematycznie popatrzeć kalendarzowo na roczniki, to serio mogłoby tak być. Żywiołowy i pracowity, z dystansem do siebie, siejący dookoła siebie dużą dawką czarnego humoru. Po prostu Patryk cały sobą. Tak na marginesie mieliśmy niezłą spinę przy okazji gry w “zabójcę”. Jednak za rok w ogóle nie będziemy tego pamiętać i wspólnie odstawimy dla dzieciaków kilka kolejnych grubych numerów.
Paweł – każda dobra dusza wraca do Lipusza
Najbardziej zaprawiony w bojach zawodnik naszej kadry i to dosłownie. Dawniej wyczynowy sportowiec – kolarz, triatlonista. Obecnie już chyba bardziej biegacz, choć na rowerze także jeszcze lubi się pościgać. Człowiek praktycznie od wszystkiego, do tego nie bojący wyzwań. Kolejny rok już nie sam, ale z innymi osobami z kadry próbował w dzieciakach zaszczepić bakcyla związanego z rugby tag – nie powiem, wychodziło to tej ekipie całkiem nieźle. Większość czasu spędzał nad wodą, w końcu windsurfing i żagle to jego żywioły, choć w tym sezonie także wiele czasu spędzał na tenisowym korcie.
Szef nabrzeża, osoba wyczulona na punkcie porządku i organizacji podczas wydawania sprzętu na zajęcia. Ten, kto łamał te zasady dostawał porcję pompeczek do zrobienia, z tej racji od dzieciaków dostał kryptonim – pan pompeczka. Dawniej zanim wszyscy wstali z łóżek Paweł już dawno był po porannym treningu. Tym razem ten temat nieco odpuścił z racji pewnej przypadkowej kontuzji, która solidnie komplikowała aktywność fizyczną. Bardzo mocno odpuścił grę w siatkówkę, za to nieco bardziej udzielał się w grze spike. Choć w niej niemal na 100% pozwolił sobie na grę dopiero pod koniec czwartego turnusu. Nie bez satysfakcji wszystkich stron udało się nam wkręcić w tę grę znaczną cześć kadry tak z damskiej, jak i męskiej strony.
Słowo jeszcze odnośnie samego biegania. W trakcie 3 turnusu Paweł wystartował w jubileuszowej X Pętli Tuszkowska Matka. Zawsze był w czubie swojej kategorii wiekowej. Tym razem także tak się stało – wygrał rywalizację zawodników na dystansie 10 km w kategorii 30-39 lat. Oczekując na rozdanie medali i pucharów, które miały odbyć się po drugim tego dnia biegu na dystansie 5 km również wziął w nim udział i w swojej kategorii wiekowej zajął II miejsce.
Radek – barber czy bałaganiarz
Poznaliśmy się jeśli dobrze pamiętam pięć lat temu i od razu było wiadomo, że będzie wesoło. Śmieszek jakich mało z siebie samego i wspólnie ze wszystkich. Spec od baseballa, ale i w innych dyscyplinach także świetnie się odnajdował, choćby na kajakach, supach czy grach terenowych. W trakcie turnusu nie tylko na kadrze, ale i obozowiczach doskonalił umiejętności barbera. Strzygł męskie głowy – nie tylko na łyso, choć to najprostsza opcja, ale także trymował brody u tych, którzy oczywiście je mieli.
A skąd wziął się bałaganiarz? Nie powiem, by w moim pokoju był idealny porządek, ale przy Radka łóżku był niemal „argagamedon”. W pewnym momencie doszło nawet do sytuacji, że obok niego na podłodze leżała stale otworzona walizka. W jednej połówce miał czyste ubrania, a w drugiej te, które już były wykorzystane.
Szymon i Tetiana – soszale
Wspólnie tworzyli duet do zadań specjalnych. Zajmowali się codziennym relacjonowaniem naszej aktywności na Instagramie i Facebooku. I o ile ja ganiałem ze swoim Nikonem i raczej dość mocno rzucałem się z nim w oczy to Tetiana korzystała tylko z telefonu. Dlatego było jej o wiele łatwiej się zamaskować w tłumie na różnych imprezach, ale także podejść i cyknąć coś w trakcie samych zajęć. Szymon dodatkowo był nieocenioną pomocą w trakcie gal oskarowych oraz nocy strachów.
Wojtek – nie Kabat
Było nas dwóch, ja i on – jeszcze nie tak dawniej wisieliśmy na planie jako Wojtek z odpowiednim dodatkiem „K” lub ‘B”, co czasami powodowało pojawienie się przysłowiowego oczopląsu i mały kłopot z dojściem, kto i co prowadzi kolejnego dnia. Mieszkaliśmy w jednym segmencie, przedzieleni tylko ścianką działową, wielki chłop i to dosłownie, ale o gołębim sercu. Specjalista z racji swoich 193 cm wzrostu od koszykówki i co ciekawe od boksu, przez co stał się właścicielem płaskiego nosa.
Dawniej “człowiek bluszcz”, który zadawał wieczorami egzystencjalne pytania, każdemu, kogo spotkał na swojej drodze. Podobnie, jak pozostali faceci z kadry z dużego obozu nader często ładujący baterie, kiedy tylko było to możliwe. Czyli łapiący każdą wolną chwilę na drzemkę, by mieć siłę do pracy z dzieciakami. Specjalista od integracji kadry, kiedy to wręcz potrafił innych zabijać salwami śmiechu, które nader często udzielały się innym i to dosłownie.
Zuza – żeglarka
Z Zuzą miałem chyba najmniej styczności jeśli chodzi o kadrę. Mimo to udało się nam kilkukrotnie spotkać na żaglach. Niestety nie miałem nawet szansy przeprowadzić na jej załogę wodnego abordażu. Spokojna i pogodna, a mimo to jednocześnie dość tajemnicza osoba.
Dzieciaki
O nich też nieco wypada wspomnieć. Co do zasady cały obóz podzielony jest na dwie zasadnicze części – młodszych i starszych. Jeszcze nie dane mi było być na małym obozie wychowawcą i raczej nie chciałbym nim tam zostać. Nie, żebym coś miał do dzieciaków, bo lubię z pracować z młodszymi, ale trochę mniej lubię ten rozgardiasz, który im towarzyszy. I tu wielkie podziękowania dla szefostwa, które od zawsze instaluje mnie przy starszych grupach jako wychowawca. Czasami wcale z nimi nie jest tak łatwo, jak mogłoby się wydawać, bo i oni potrafią dać w kość. W szczególności swoim podejściem do punktualności, porządków w pokojach.
Jednak większość z nich ma jedną, bardzo ważną cechę. Cechę, którą znaczna część dzieciaków mocno w sobie ograniczyła lub wręcz całkowicie ją zatraciła. O co chodzi? Im się jeszcze chce ruszać. Wiadomo wraz z kolejnymi dniami turnusu narasta zmęczenie, ale była wśród nich znaczna grupa, która podobnie jak kadra nawet przerwę poobiednią wykorzystywała na odrobinę wspólnej rywalizacji na wszelkiego rodzaju boiskach. Czasami nawet podejmowali próby walki również z nami. Z resztą mieli ku temu wiele okazji, organizowaliśmy niemal codziennie turnieje, gdzie wystawialiśmy swoje zespoły i rywalizowaliśmy wspólnie z nimi.
Zwierzaki
W tym roku towarzyszyło nam nieco mniej zwierzaków niż w sezonie 2021. Wśród nich zdecydowanie dominowały psy, bo było ich aż trzy. To one były zdecydowanymi wesołkami, które każdego natychmiast potrafiły rozweselić i sprawić, że natychmiast na twarzy pojawiał się uśmiech.
Fin i Miśka
Pawła psiaki, pocieszne mordki, które były w stanie dać radę treningom, które sobie organizował. Gdybym nie widział tych możliwości, zamkniętych w małych ciałkach, to mało osób byłoby w stanie uwierzyć w ich wydolnościowy potencjał. Mimo, że pieszczochy to także mające swoje humory. Zwłaszcza Miśka, bo Finek był zdecydowanie bardziej ułożonym kawalerem.
Perun
Psiak, który jest już z nami kilka lat. Pierwsze moje skojarzenie, które z nim pamiętam to, co ciekawe piwo. Czemu akurat ono? Bo od dawna jestem miłośnikiem piw rzemieślniczych. I musicie mi uwierzyć na to pisane słowo, że istnieje nomen omen Browar Perun. Zwierzak, któremu nigdy nie wyładowują się akumulatory. Zawsze skory do zabawy, zwłaszcza do przynoszenia mu odrzucanych, jak najdalej rzucanych piłeczek, patyków i dysków. Czasami było tak, że rzucając mu te zabawki w kilka osób na zmianę bardziej byliśmy zmęczeni, niż on wracając do nas z nimi.
Wrzucony na głęboką wodę i to dwukrotnie
Będąc w drodze do Mausza w mojej głowie jak zawsze kłębił się ogrom myśli. Kogo spotkam ponownie ze starych wyjadaczy. Kto pojawi się w kadrze pierwszy raz i czym mnie zaskoczy. Zawsze także się zastanawiam, czy będzie coś nowego jeśli chodzi o “rozrywki” serwowane dzieciakom. Jednak nic nie zapowiadało tego, co mnie spotka. Mianowicie już dzień przed wyjazdem dostałem info od Ani – wyśpij się za dwóch, bo dziś w nocy masz już dyżur. Gdy kolejny raz wrzucałem swoje rzeczy do pokoju, w którym miałem spędzić następne tygodnie nie zwróciłem uwagi na to, jaki rysunek widniał na kartce z moim nazwiskiem, która była na drzwiach. Wszystko wyjaśniło się na pierwszej odprawie kadry.
Padło pytanie w jakim stanie będę po nocce i czy dam radę rano z Pawłem oraz Alą wskoczyć na łódkę, by się rozpływać. Zaskoczenie totalne, bo ostatni raz moje nogi były na niej 2 temu i to w sytuacji, o której wspomniałem wam pisząc kilka słów o Oli. Kiedy to w przerwie poobiedniej wspólnie z Kajtkiem wskoczyliśmy na nią dosłownie na niespełna godzinkę. Dlatego tym bardziej dziękuje kierownictwu za tak duże zaufanie do mnie. Na początku spokojnie, jednak z każdymi kolejnymi zajęciami wracała ta pewność, którą zdobyłem w trakcie własnego kursu żeglarskiego i motorowodnego.
Wielką przyjemnością było przekazywać dzieciakom podstawy żeglarskiego rzemiosła. Widzieć, jaką daje im to satysfakcję i jak radzą sobie w rywalizacji podczas regat. Od zawsze pomagałem przy ich przeprowadzaniu, jednak wspierałem ich organizację z brzegu oraz na przysłowiowej “bojce.” Tym razem już w całości przebywałem na wodzie na każdym z moich trzech turnusów podczas wspomnianych zawodów.
Kolejny manewr wrzucenia mnie na głęboką wodę, jednak w nieco innym wymiarze miał miejsce na lądzie. Myślę, że już domyślacie się, o co chodzi, bo delikatnie wspomniałem o tym już wcześniej. Mianowicie “zesłano” mnie na mały obóz. Do tego czasu od 2016 roku zawsze byłem na dużym obozie. Musiałem całkowicie przestawić tok swojego myślenia jeśli chodzi o funkcjonowanie w ciągu dnia. Plan zajęć mimo, że tylko minimalnie się różniący, to jednak sprawiał, że zmęczenie fizyczne kumulowało się w zdecydowanie innych godzinach.
Spike
Mimo tego mankamentu był też jeden duży plus całej tej sytuacji. W wolnych chwilach zdecydowanie bliżej miałem do kilku osób, które lubiły postawić na wspólną rywalizację w spike. Niewinnie wyglądającą grę, w której to odbija się małą piłeczkę o siatkę rozpiętą na obręczy wielkością przypominającej hula hop. Co nie zmienia faktu, że zawsze znajdowały się dzieciaki, które to chciały w niego złoić kadrę. A okazje do tego były nieustannie, bo kilka zestawów do gry było zawsze wystawionych przy hangarze z naszym sprzętem.
Planszówkowcy
To już kolejny sezon, kiedy to nie tylko po wieczornych odprawach kadry próbowaliśmy się nieco bardziej zintegrować przy planszówkach. Nie były to, co prawda codzienne rozgrywki, ale udało się rozegrać kilka solidnych partii Sabotażysty oraz Wirusa.. W tym sezonie także zabrałem ze sobą cztery proste karcianki. Było jeszcze kilka osób, które je miało głównie w kadrze małego obozu. Dzieciaki także coś miały, ale królowało u nich zdecydowanie Uno – prosta, a jednocześnie naprawdę wciągająca gierka.
Antysocial
Zdradzę wam mały sekret. Przez 6 tygodni, które spędziłem na Kaszubach wrzuciłem na soszale tak naprawdę tylko kilka fotkek z początków mojej tam obecności. Sumarycznie przez 3 turnusy wykonanych zostało ich około 8 tysięcy. Około 95% z nich wykonanych zostało Nikonem, nie tylko przeze mnie, ale też kilka osób, którym udostępniłem swój aparat, plus mała część telefonem. Finalnie, po przeglądzie pozostało ich blisko 2 tysiące.
Jednak czy brakowało mi tej odrobiny ekscytacji związanej z ich publikacją? W sumie to nie!!! Każdemu zalecam taki detoks, korzystanie z smartfonów w absolutnym i niezbędnym do tego minimum. Dzięki temu nabiera się więcej dystansu do otoczenia. Zwłaszcza do ludzi i tego, co robią, dostrzega się dużo więcej szczegółów niż zazwyczaj. Efektem czego jest nie tylko o wiele lepszy stan wzroku, ale także dużo spokojniejszy sen.
Chcę już wracać
Tak wiem, zabrzmi to trywialnie, banalnie i mógłbym tak jeszcze długo pisać. Minął niespełna miesiąc od kiedy wyjechałem z Kaszub. Nie miałem od tego momentu zbyt wiele czasu tylko i wyłącznie dla siebie. Droga powrotna do domu z przygodami, bo trwająca w sumie ponad 40 godzin. Zaraz po niej udział w poprawkowych egzaminach maturalnych jako członek komisji. A to nie wszystko, co się działo do czasu publikacji tego wpisu.
Zadzierając wzrok w górę
Jako szybki przerywnik zawitałem na Międzynarodowe Pokazy Lotnicze AIR SHOW Radom 2023. Dzień w dzień nieco ponad 100 km za kółkiem w jedną stronę. Trzy spędzone pod płotem i jeden na płycie. Jak zawsze byłem na przylotach oraz treningach, plus dwóch dniach właściwych pokazów. Dzięki temu poznałem przy siatce fenomenalnych i równie popieprzonych, jak ja osobników próbujących uchwycić stalowe ptaki poruszające się w przestworzach. A tak na marginesie nieco uprzedzając fakty mieliśmy przy tym mega ubaw.
Na płycie spotkałem nie tylko moich dwóch braci ciotecznych – bliźniaków, ze swoimi rodzinami. Ale także jednocześnie uczniów, by było śmieszniej byłego i przyszłego w ramach wspomnianej rodzinki. Zaskakujące było także spotkanie Michała, którego poznałem dobrze ponad 10 lat temu w JS2010 Lublin, a będącego obecnie w WOT. Zaczepił mnie także mój fizyk z LO, do którego uczęszczałem – pierwszy mnie zauważy, ale niestety nie popełniłem z tej sytuacji wspólnej fotki. Po fakcie, będąc już w szkole uczniowie przyznali mi się, że widzieli mnie w Radomiu, ale byłem dla nich zbyt szybki, by udało się im mnie złapać.
Mimo zmęczenia wynikającego z codziennych podróży do i z Radomia wracając w niedzielę do domu widziałem rozwijającą się bardzo dynamicznie komórkę burzową. Nie byłbym sobą, gdybym nie chwycił statywu i aparatu, a następnie nie poszedł na strych oraz nie wystawiłbym takiego zestawu przez okno dachowe, by spróbować utrwalić to zjawiskowe wydarzenie, które mogłem obserwować.
Mamy supermoce
Zastanawiałem się, jak mam zakończyć ten wpis z przytupem. Wpis, który już z założenia miał być dużym tekstem, a finalnie okazał się wielkim molochem na ponad 8600 słów. Wspomniałem w nim początkowo o 39 osobach, a po małej edycji finalnie wzmianka jest o 50. Do samego tekstu dołączyłem ponad 100 zdjęć. Tak! Mamy supermoce, dajemy z siebie wszystko i jeszcze więcej. Dlatego, to tak zajebiście wychodzi. Dzięki wszystkim, których spotkałem przez te 1,5 miesiąca. Starej i nowej gwardii, dzieciakom, tym których już znałem, ale i tym, których pierwszy raz widziałem na oczy. Tak to Wy jesteście tak zajebiści, że nie tylko ja chcę to wszystko dla was robić. Obyśmy się w kolejnym sezonie spotkali, w jak największym gronie.
Więcej wpisów w kategorii Nieobiektywnie
Więcej wpisów w kategorii My way
Więcej wpisów w kategorii Fotograficznie
Więcej wpisów w kategorii Realizacje