ponad miesiąc

Ponad miesiąc ciszy na blogu – nie bez przyczyny

Ponad miesiąc ciszy

Nie trudno zauważyć, że przerwa na blogu trwała ponad miesiąc. W tym czasie nie opublikowałem żadnego wpisu na blogu. Jednak Bielecki.es nie został porzucony. Kolejny raz otrzymałem propozycję pracy na czas wakacji. Ten czas wykorzystałem także na przemyślenia związane z tym, jak ma się dalej rozwijać sam blog i jakie zmiany na nim wprowadzić. A te zaowocują pojawieniem się co najmniej jednej nowej zakładki.

Długa przerwa

Jak wspomniałem wcześniej przerwa trwała ponad 4 tygodnie. Koniec czerwca był, a właściwie zawsze jest gorącym czasem dla każdego nauczyciela. U mnie był to także intensywny czas szkoleń, wspomnę tutaj choćby o – SERE – czyli jak przeżyć nie tylko w dziczy. Lipiec to dla mnie czas resetu, który mam na Kaszubach. Resetu zwłaszcza dla głowy, bo szkoła w moim przypadku mocno obciąża psychikę. Ze sferą fizyczną daję sobie całkiem nieźle radę. Choć praca na koloniach naprawdę potrafi fizycznie dać w kość, to nigdzie jak tam nie odpoczywam psychicznie.

Jak zawsze warto

To już czwarty raz, kiedy zakontraktowało mnie biuro Aktiva, kilka telefonów przeprowadzonych w miłej atmosferze i wszystko było jasne. Ponownie odwiedziłem Ostrów Mausz, a dokładniej Ośrodek Szkoleniowo – Rehabilitacyjny MAUSZ prowadzony przez Stowarzyszenie Rehabilitacyjno – Sportowe Szansa Start Gdańsk. Całość usytuowana jest na półwyspie mocno wcinającym się w Jezioro Mausz. Na miejscu wszystko, co potrzebne by aktywnie spędzić czas. Pełne zaplecze lokalowe jak i baza sportowa na wysokim poziomie.

Ludzie

Gdyby nie oni to taki wyjazd byłby całkowicie bez sensu, a przerwa w pisaniu bloga była by tylko czasem straconym. A było wręcz przeciwnie. Choć zabrakło czasu by zamieścić choćby najmniejszy wpis na blogu, to ponownie spotkałem starą kadrę i poznałem nowe osoby, które nie muszą wciągać żadnych białych proszków by być na pozytywnym „haju”. Bo praca z młodzieżą wymaga niespożytych pokładów energii, a oni ją mieli. Poniżej postaram się wspomnieć choćby część z nich.

Bez podziałów

W moich poprzednich wpisach o pobycie w Ostrów Mausz kadrę podzieliłem na dwie grupy – Starą gwardię i Młode wilki. Tym razem tego nie chcę robić. Dlaczego? Bo niemal nie było widać różnicy w pracy tych osób. Wiadomo ci, który byli kolejny raz mieli większą pewność siebie, znali ośrodek, ale także chętnie dzielili się własnymi doświadczeniami w pracy z młodzieżą. Ten kto był pierwszy raz, także dorzucił swoje do kociołka zwanego “rodzinką”. Co ważne nie bali się się pytać, a często także dorzucali swoje pomysły do tego całego rozgardiaszu.

By nikt nie był pokrzywdzony tym razem będzie alfabetycznie. W kilku słowach postaram się wspomnieć o tych, których udało mi się najlepiej zapamiętać lub udało mi się zrobić im udane zdjęcie. Ewentualnie posilę się fotką z poprzednich lat. Choć w tej ostatniej myśli zawiało nieco czarnym humorem i szyderą, to ci którzy o sobie poniżej przeczytają, mam nadzieję, że przyjmą to z dystansem i odpowiednią porcją uśmiechu na twarzy.

Aldona – siła spokoju

Poznaliśmy się 4 lata temu. Jak dziś pamiętam, gdy w 2016 roku grając jako kadra wspólnie w koszykówkę opieprzała mnie za mój “dwutakt”. W tym roku ponownie wielką przyjemnością było wspólnie zagrać razem z Aldoną i Kabatem w rywalizacji turniejowej z dzieciakami. Z perspektywy czasu widzę jak bardzo doświadczenia wpływają na jej spokój w działaniach z dzieciakami. To, co niezmiernie w niej cenię skromna, ale nie bojąca się dużych wyzwań. Naturalność we wszystkim, w rozmowie, gestach, uśmiechu. Chciałbym z takimi osobami, jak Aldona pracować na co dzień.

Ania – Dżesika vel Siwa

Była pierwszą osobą, którą rozpisałem sobie rok temu. Niestety nikt tego nie przeczytał, bo swoją głupotą rozwaliłem bloga na przeszło rok. Tym razem tak łatwo nie będzie. Pierwsze, co wyłapuje się w jej przypadku to śmiech, bardzo charakterystyczny i zaraźliwy. Blondynka, ale mawiała o sobie Siwa, bo rzekomo taki kolor włosów miała. Po etatowych godzinach pracy jedna z kilku osób nie bojących się zasiąść do wspólnego stołu na partyjkę planszówek. Zapomniałbym ważnej rzeczy. Dlaczego Dżesika? Wzięło się to od jednego z kawałków disco polo, do którego na każdej dyskotece i nie tylko na niej tańczyliśmy układ zumby. Poza tym wszystkim świetna tenisistka i prowadząca wszelkiego rodzaju wieczorne imprezy dla dzieciaków.

Ania – królowa jest tylko jedna

To, co wryło mi się mocno w pamięć po miesiącu wspólnej pracy na Kaszubach to jej dobitne słowa – “nie zrobisz mi zdjęcia, chyba że z ukrycia”. W takim razie polowałem, polowałem i na bezkrwawych łowach udało się cyknąć Ani kilka fajnych zdjęć, z resztą zawsze coś udaje mi się jej cyknąć, tylko w większości nie nadaję się to do publikacji. W całej kadrze sieje popłoch, bo jest kierownikiem, ale jest jednocześnie potrafi ten terror siać w taki sposób, że wzbudza do siebie wielkie zaufanie w tym, co robi. Niezwykle pogodna, niemal zawsze uśmiechnięta. Posiadaczka psa o imieniu Negro, tak tak imię wprost adekwatne do umaszczenia tego psiaka.

Bartek – chłop, jak dąb

Chyba największe obozowe dziecko i to dosłownie, bo miał blisko dwa metry wzrostu. A takim niewątpliwie trzeba być, by wytrzymać na małym obozie. Specjalista od baseballu, którym potrafił zarazić każdego bez względu na wiek. Osoba z dużym dystansem do siebie i chętnie dzieląca się własnymi doświadczeniami. Nieskromnie pochwalę się, że byłem od niego lepszy w wybijaniu baseballowej piłki. Jednak w prawdziwej grze rozłożyłby mnie na łopatki już przy pierwszym wybiciu.

Bartek – czyżby głupek

Ktoś, kto spotyka go pierwszy raz niewątpliwie mógłby go określić jako typowego głupka. Charakterystyczna maniera mówienia, gestykulacja często oderwana od rzeczywistości. Ale jak to mówimy w naszej kadrowej rodzinie – “wszystko dla dzieci”. W moim prywatnym rankingu Top 5 osób z największym dystansem do siebie jakie poznałem w swoim życiu. Przykładny mąż i ojciec, gdy tylko miał kilka minut był na stałym łączu ze swoją rodziną. Często zapraszał nas na chwilę do wideo rozmowy, przedstawiając bliskim wariatów z jakimi przyszło mu pracować. Zawsze chętny do rywalizacji sportowej kadry, która codziennie miała miejsce w poobiedniej przerwie.

Daria – mały wielki człowiek

Bezpośrednio przed wakacjami był cień szansy by spotkać się i pokazać jej choć fragment Lublina, który tak lubię. Niestety komplikacje moje i jej uniemożliwiły to nam, ale liczę, że uda się to jeszcze nadrobić. O sobie przez te nasze wspólne tygodnie pracy mawiała, że nawet jej podopieczni są wyżsi, niż ona sama. Nie zmienia to jednak faktu, że jej osobowość jest niesamowita. Małe ciało skrywa wielkiego ducha, które niejednego dryblasa postawiło by w stan zakłopotania. W całej swojej skromności jako trenerka była w stanie przygotować solidną ekipę na Mistrzostwa Polski w Akrobatyce Powietrznej w Lublinie. Efektem jej starań jest kwalifikacja jednej z jej podopiecznych na Mistrzostwa Świata w Akrobatyce Powietrznej – jeśli tylko możesz wesprzyj jej starania na Zrzutka.pl. Niedługo przekonacie się, że będzie o niej głośno w naszym pięknym kraju.

Derda – po prostu Derda

Na pierwszej wspólnej odprawie uprzedza wszystkich, że nie reaguje na imię Ola. Woli proste, ale skuteczne Derda.  Chyba najbardziej cicha i skryta z kadry, to jednak tylko jedna z jej odsłon. Kto miał okazję poznać ją bliżej wie, że ma także drugie oblicze osoby mega pozytywnie nastawionej do świata. Gdy wchodzi na tenisowy kort, bierze do ręki rakietę to zmienia się nie do poznania i uaktywnia drzemiące w niej pokłady energii.  Już to kiedyś napisałem o niej – ciekawa osoba do fotografowania, choć trudna do uchwycenia.

Aktiva

Dominika – Doma

Pierwsze nasze spotkanie miało miejsce 4 lata temu przed stacją kolejową we Wrześni. Zwijała mnie wtedy w dalszą podróż na Kaszuby. Tym razem spotkaliśmy się już na miejscu. Uwielbiam jej niski ton głosu, mógłbym go słuchać godzinami. Jeśli zwraca się z jakąś prośbą do kogoś, to w taki sposób, że nie jesteś w stanie jej odmówić. Mamy co najmniej jedną wspólną pasję, mianowicie oboje lubimy dobre rzemieślnicze piwo – kiedyś w końcu musimy się spotkać przy nim w jakiejś dobrej knajpie. Jak zawsze na obozach specjalistka od baseballa i wszystkiego innego, co zostanie jej zlecone.

Ewelina – ta kreatywna

Rok temu nasza znajomość rozpoczęła się bardzo burzliwie i to dosłownie. Rękoczyny, nogi w akcji też były – spina jakich mało. Po opadnięciu emocji poszło już z górki. Główna jej specjalizacja to żagle, w czym świetnie się realizowała. Ale miała jeszcze jedną ciekawą rzecz do przekazania dzieciakom. Uczyła ich kreatywności, czyli jak zrobić coś z niczego. Czasami rodziło to naprawdę niestandardowe rozwiązania nierozwiązanych do tond problemów. Po godzinach zapalony planszówkowy gracz, który z pełną premedytacją wykorzystuje nawet najdrobniejsze potknięcia swoich rywali.

Grzesiek – podopieczny

Sąsiad przez ścianę, którego dostałem pod opiekę i to dosłownie. Przyjechał między turnusami i pierwsze, co zrobił to zamknął się w pokoju – chyba nas się trochę wystraszył. Ale to taki żart na poziomie naszego czarnego humoru. A tak na poważnie to miałem go zaznajomić z tym, jak prowadzę zajęcia z survivalu, tak by na kolejnym turnusie mógł je swobodnie sam prowadzić. Chłonął wiedzę i umiejętności jak gąbka. Szybki instruktarz i rozpalenie ogniska bez zapałek i zapalniczki nie było dla niego żadną tajemnicą. Z pozoru bardzo spokojny, ale jak trzeba było to odpalał turbo. Zakochał się z wzajemnością w najlepszej obozowej grze czyli w Prison Break.

Jarek – kwadratowa szczęka

Jarek to osoba z typem charakteru, które bardzo lubię. Stanowcza, ale jednocześnie zdystansowana do wszystkiego, zwłaszcza do siebie. Członek mocnego obozu bialskiego AWF-u, który pokazał swoją siłę i energię w działaniu. Szkoda, że był na małym obozie, bo można by wspólnie przeprowadzić o wiele więcej działań rozweselających obozowy system. Wieczorami, jak znaczna część kadry nie odmawiał sobie planszówkowemu szaleństwu.

Julita – jestem piratem

Wulkan energii z przerwą między górnymi „jedynkami”. Tym razem już nie jako kierownik lub jego zastępca, ale jako wychowawca. Widać było, że sprawiało jej to wiele frajdy. W tym roku kazała nazywać się “piratem” z racji skarpetek, które nosiła, na których z kolei często widoczni byli piraci. Już to kiedyś napisałem i kolejny raz to powtórzę – uwielbia robić z siebie „pozytywnego” głupka – wtajemniczeni wiedzą o czym mówię. W każdej chwili i miejscu udowadniała jak wielki ma dystans do siebie i tego, co robi w pracy – choć zawsze robiła to w pełni profesjonalnie.

Aktiva

Kamil – długi

Długie ręce, długie nogi po prostu długi gość. Kamil standardowo stacjonował na małym obozie, gdzie codziennie kombinował, jak nie dać się zamęczyć maluchom. A te uwierzcie znajdą na to tysiąc sposobów, bo sam wielokrotnie się o tym przekonałem. Siatkówka, czy koszykówka nie miały dla niego żadnych tajemnic, co było często widać na boisku. Po odprawach fenomenalny kompan do rozmów i wycinania numerów innym. Student mojego AWF-u dlatego ciekawie było móc obgadać nieco wykładowców i to jakie zmiany zaszły na uczelni.

Karolina – co by tu napisać

Niemal od samego początku po przyjeździe na ośrodek pałała do Pawła chęcią zemsty. Spokojnie, nic takiego strasznego jej nie zrobił poza wkurzaniem na boisku do siatkówki plażowej. Każda gra z jej osobą obfitowała wtedy w liczne komiczne sytuacje. Niezwykle pogodna, zawsze uśmiechnięta i otwarta wobec innych. Specjalistka od windsurfingu, z wielką cierpliwością do dzieciaków. Nie stroniąca od wieczornych dyskotek, gdzie z lubością oddawała się zumbowemu szaleństwu naszych pokręconych układów.

Krzysiek – towarzyszka Zośka

Krzysiek to silny charakter, co przejawiało się w jego opanowaniu i pewności działania – pomocnik kierownika. Posiadacz psiaka o imieniu Zośka, z którym patrolował obozowe rewiry. Wykorzystywał go także do poszukiwań niedozwolonych substancji wśród obozowiczów, czym wzbudzał sporą konsternację. Każdą wolną chwilę poświęcał na poprawę swojej sylwetki. Już po pierwszym dniu nikogo nie dziwił widok Krzyśka ćwiczącego na mini siłowni lub bezpośrednio nad jeziorem z wykorzystaniem taśm TRX. Po godzinach spuszczał nieco z tonu i okazywał się mega empatyczną osobą z wielkim, choć specyficznym poczuciem humoru.

Kuba – mały Kuba

Nieco się już znamy i ksywa mały Kuba nie powstała z przypadku. Powody ku temu były co najmniej dwa. Pierwszy Kuba jako kadra był na “małym” obozie, po drugie jego słuszny wzrost śmiało mógłby go predysponować do roli pana Michała we Wołodyjowskim. Najważniejszym postawionym przednim nim zadaniem było zaszczepić w dzieciakach bakcyl żeglarstwa. Drugim niewątpliwie ogromne pokłady cierpliwości do najmłodszych wychowanków, których miał pod swoją opieką. Każdą wolną chwilę poświęcał na odpoczynek w swoim hamaku. Nocami włóczył się po ośrodku, wlokąc za sobą kij baseballowy. Już niedługo praktykujący lekarz.

Marcin – tenis czy ręczna

Człowiek o słabych nerwach już chyba po 2 dniach wyprowadził się do kolegów przez ścianę. Podobno nie wytrzymywał mojego nocnego chrapania, rzekomo aż ściany się trzęsły, choć ja niczego takiego nie pamiętam. A tak na serio to świetny tenisista, który każdemu potrafił dać solidną jego lekcję. Na piasku mistrz wkręcania bramek w piłce ręcznej plażowej, kadrowym meczykom siatkówki plażowej także nie odmawiał. Nocami gość od szybkiego analizowania instrukcji gier planszowych i natychmiastowego wprowadzania ich w życie, często spędzając przy wspólnym stole długie godziny.

Marcin – Zośka

Gdy go poznałem rok temu to do Mausza przyjechał z małym skórzanym woreczkiem, który nazywają Zośka. W tym roku należał do słynnego klanu łysych, w którym było nas czterech. Fenomenalnie sprawny – salto w przód lub w tył nie stanowiły najmniejszego problemu. Patrzysz na niego i mówisz sobie – żadnych wyzwań się nie boi. Zapomniałbym o najważniejszym zaraz po naszym wspólnym turnusie pojechał na Mistrzostwa Świata w Footbag, czy wspomnianej wcześniej Zośce. Zastanawiacie się pewnie, jak mu poszło – indywidualnie Mistrzostwo Świata, w parach 3 miejsce na pudle. Moje gratulacje za ten wielki wyczyn.

Michał – przystojniak

Michał to taki gość można by powiedzieć, że z estymą, do tego elegancik. Żelik, czy coś podobnego zawsze było na włosach – nie znam się na tym, bo w końcu chodzę ciągle łysy. Podkochiwała się w nim większość obozowiczek, do tego stopnia, że założyły mu grupę fanów na Fejsie. Specjalista od windsurfingu, który prowadził ze stoickim wręcz spokojem. Znaczną część wolnego czasu, o ile się taki znalazł poświęcał na czytanie książek, co ciekawe mając jednocześnie słuchawki na uszach i wyłapując nuty z nich płynące. Często uzupełniał nasze kadrowe składy do poobiednich gier w siatkówkę plażową, ewentualnie pomykał z dzieciakami na boisku do koszykówki lub na korcie.

Martyna – Śledziu

Blondynka, patrząc na nią z boku pomyśleć można by pomyśleć drobna i krucha. To wszystko jednak bardzo mylne wrażenie. Martyna to bardzo silny charakter nie znoszący sprzeciwu, zwłaszcza na wodzie, gdzie prowadziła zajęcia żeglarskie. Prywatnie bardzo otwarta, z wielkim dystansem do siebie, uwielbiająca czarny humor. Łączy nas wspólna pasja do sportów i sztuk walki. W trakcie obozu jej nieodzownym akcesorium była czapka z wielkim pomponem lub baseballówka. Miała kilka wspólnych przygód ze śledziami (tymi prawdziwymi), jedną z nich nawet próbowała podzielić się ze mną. W najbliższej przyszłości ma zamiar zostać marynarzem i pływać okrętami po morzach i oceanach świata.

Nina – giętka

Ta dziewczyna to posiadaczka nad wyraz gibkiego ciała – zwłaszcza stawów barkowych, kto widział ten dokładnie wie, o co chodzi. Nie może to dziwić, zwłaszcza że jeszcze do niedawna była gimnastyczką. Mam z nią sporo wspólnego poprzez wspomnianą gimnastykę. Fajnie było zobaczyć jej kilka popisów choćby z hula hop, których próbowała nas facetów z kadry nauczyć. Mega spokojne podejście do dzieciaków, przez co bardzo ją lubiły. Kolejny wielki plus – świetny kompan do rozmów nie tylko na tematy obozowe.

Ola – bo nie Aleksandra

Początki naszej współpracy były jakby nieco bez emocji. Codzienne cześć, hej, wymiana uśmiechów. Wraz z kolejnymi mijającymi dniami okazała się bardzo ciepłą osobą, z mega pozytywnym nastawieniem do świata. Dodatkowo mocno u mnie zapunktowała jako świetny kompan do rozmów. Ale ma też u mnie wielkiego minusa. Zastanawiacie się pewnie za co? Przez bardzo długi czas nie dawała się namówić na nocną sesję gier w planszówki. Rozbrajała go jednak, każdego kolejnego dnia przytulasem i bezpośrednim stwierdzeniem, iż była tak zmęczona, że padała na twarz zaraz po odprawie.

Patrycja – Pati, Patka

Pierwszy raz ze sobą pracowaliśmy. Ta drobna brunetka przez połowę mojej obecności w Mauszu pełniła rolę prawej ręki kierownika, kolejną połówkę spędziła już jako wychowawca na małym obozie. Wymagająca, ale jednocześnie bardzo pozytywnie nastawiona do kadry. Niepozorny głos często nie znosił sprzeciwu. Wszelkie drobne i większe napięcia rozładowywała ciepłym tonem głosu i rozbrajającym uśmiechem.

Patryk – zdarte poślady, dawniej Młody

Pracowaliśmy ze sobą już trzeci sezon, 0d początku pozytywnie zaskoczyło. To przekładało się na wiele pozytywnie zakończonych działań. Od tych realizowanych dla dzieciaków, po te które serwowaliśmy dla jaj kadrze. Na biwaku najstarszych grup solidnie zapunktował. W rozmowie z moimi chłopakami żartem rzucił, że prawie mógłbym być jego ojcem. Po chwili dodał jednak, że to ode mnie nauczył się najwięcej jeśli chodzi o pracę na koloniach. Żywiołowy i pracowity, potrafiący pociągnąć za sobą dzieciaki, o czym zawsze świadczyły tłumy na jego fakultetach z baseballu. Jeszcze jedno. Skąd te zdarte poślady? Już wcześniej wspomniałem o grze Prison Break. Patryk zawsze w niej gra na maksa i pełnym poświęceniem, co kończy się zawsze zdartą skórą na pośladkach od wślizgów. Tym razem straty także były, ale sporo mniejsze niż poprzednio.

Paweł – weteran, pan pompeczka

Najbardziej zaprawiony w bojach zawodnik naszej kadry i to dosłownie. Kiedyś wyczynowy sportowiec – kolarz, obecnie bardziej już triatlonista, ewentualnie zawodnik biegów z przeszkodami. Człowiek od wszystkiego i żadnych wyzwań się nie bojący, choć większość czasu spędzający nad wodą. Windsurfing i żagle to jego żywioły. Szef nabrzeża, osoba wyczulona na punkcie porządku i organizacji podczas wydawania sprzętu na zajęcia. Ten, kto łamał te zasady dostawał porcję pompeczek do zrobienia, z tej racji od dzieciaków dostał kryptonim – pan pompeczka. Zanim wszyscy wstali z łóżek Paweł już dawno był po porannym treningu biegowym lub rowerowym. Tylko nielicznym udawało się dotrzymać mu kroku, nawet wtedy, gdy nie forsował zbytnio tempa.

Wiktoria – Wika

Z pozoru cicha i stonowana, jednak w tym niepozornym ciele drzemał niespokojny duch, który sprawiał, że miała wiele nadmiarowej energii. Tę wyładowywała na kadrowych meczach siatkówki plażowej lub z dzieciakami ganiając na boisku do koszykówki. Nocami potrafiła być tak perfidna, że wykradała zdrowe organy tym, którzy je jeszcze posiadali. Oczywiście to wszystko przy stole, przy którym szaleliśmy grając w planszówki. W tym sezonie okazało się, że kończyła ten sam AWF, co ja. Jednak nie było okazji na dłuższe pogadanie o tym, jakie ma z nim związane wspomnienia.

Aktiva

Wojtek – nie Kabat

Było nas dwóch, ja i on – zawsze na planie wisiał nie jako Wojtek, ale właśnie Kabat. Mieszkaliśmy w jednym pokoju, no może nie do końca w jednym pokoju, ale segmencie, bo oddzielała nas ścianka działowa. Wielki chłop, ale o gołębim sercu. Specjalista z racji swoich 193 cm wzrostu od koszykówki i co ciekawe od boksu, przez co stał się właścicielem płaskiego nosa. Na zmianę ze mną prowadził sporty walki, z tym że dostawał głównie grupy żeńskie, z którymi uprawiał bokserskie zabawy – nie bez przyjemności dla płci pięknej. Nocami wcielał się w wampira, ale to już informacja dla mocno wtajemniczonych.

Planszówkowcy

To już kolejny sezon, kiedy to często po wieczornych odprawach kadry zostawaliśmy godzinę lub dwie by się solidnie zintegrować przy planszówkach. Wszystko zaczęło się od Jungle Speed i Sabotażysty, w które to zaczęliśmy grać już 2 lata temu. Od tego momentu późne nocne godziny znacząco się zmieniły. Graliśmy w jednej wielkiej grupie, innym razem podzieleni na mniejsze pododdziały. W zależności od tego, kto jaką grę preferował. W tym sezonie wyszło tak, że to tylko ja zabrałem ze sobą jakieś gry, chyba że ktoś je jeszcze miał, ale się z nimi nie objawił. Dzieciaki także miały kilka gier, jednak w ciągu dnia nie było szans, by się z nimi zaznajomić.

Zasadniczo królowała jedna gra – Wirus, tyle emocji, czarnego humoru i szydery nie dostarczyło nam nic innego w tym czasie. Oczywiście wspomniany czarny humor i szydera akceptowane przez wszystkich graczy. Bo nikt bez odpowiedniego dystansu do siebie nie siadał do stołu. Kradzież organów i ich zawirusowywanie były na porządku dziennym, a uleczyć się można było tylko samemu. Wielkim zaskoczeniem dla znacznej części grających, oczywiście w pozytywnym znaczeniu okazała się gra The Mind. O dziwo zaskakująco mało graliśmy w przebój ostatnich wakacji czyli w Sabotażystę, mimo że miałem do niego rozszerzenia i wersję samodzielną, to nie pociągnął on nas tak mocno za sobą. Gdy poziom czarnego humoru sięgał szczytu to potrafiliśmy także zagrać w znane i lubiane przez wiele osób 5 sekund, z tym że w wersji bez cenzury. Najrzadziej między nami gościł jednak Jungle Speed, gdzie do zwycięstwa niezbędne są szybkość i spostrzegawczość.

Antysocial

Zdradzę wam mały sekret. Przez 4 tygodnie, które spędziłem na Kaszubach wrzuciłem tylko jedno zdjęcie do soszali. A robiłem zdjęcia w każdej możliwej chwili. Sumarycznie przez 2 turnusy zrobiłem ich około 4 tysiące. Finalnie pozostało ich około tysiąca. Jednak czy brakowało mi tej odrobiny ekscytacji związanej z ich publikacją? O tuż nie!!! Każdemu zalecam taki detoks, korzystanie z smartfonów w absolutnym i niezbędnym do tego minimum. Dzięki temu nabiera się więcej dystansu do otoczenia. Zwłaszcza do ludzi i tego, co robią, dostrzega się dużo więcej szczegółów niż zazwyczaj. Efektem czego jest nie tylko o wiele lepszy stan wzroku, ale także dużo spokojniejszy sen.

Aktiva

Powrót do rzeczywistości

Już za 3 tygodnie rozpoczyna się kolejny rok szkolny. Szaleństwo związane z podwójnym rocznikiem przyprawiło wiele problemów tak szkołom, jak i ich potencjalnym kandydatom. Pierwsze dni września pokarzą prawdziwe oblicze tego, co jeszcze trzeba zrobić. Co do tego czasu? Solidna praca na siłowni nad własną sylwetką i kontynuacja tego na jesieni i w zimie. Może jakiś szybki wyjazd za “miasto”. Mam też mocne postanowienie zahaczenia o piknik lotniczy w Rzeszowie w ostatni weekend sierpnia, a program zapowiada się tam naprawdę interesująco.

A Ty jakie masz plany ka końcówkę wakacji?

Więcej wpisów w kategorii Nieobiektywnie
Więcej wpisów w kategorii My way